Agnieszka Hałas uznała, że warto zmienić nieco scenerię przygód Keare’a i z dusznego Shan Vaola i jego tętniących życiem podziemi zabrała go na Wyspy Śpiewu. Choć autorka dość szybko i zgrabnie wyplątuje bohatera z wydanego na niego w poprzedniej części wyroku śmierci, to wskutek tego jego życie wcale nie staje się łatwiejsze, a zawarty ze srebrną maginią pakt wcale nie jest tak oczywisty, jak się wydaje. Dodatkowo, jak zwykle, okazuje się, że w intrygę wplątana jest Otchłań.
Zasadniczo można powiedzieć, że, poza zmianą scenerii, Śpiew potępionych kontynuuje recepturę poprzednich powieści. Przez długi czas Keare błąka się od poszlaki do poszlaki, nie do końca mając pojęcie o stawce gry, w której uczestniczy. Wokół niego kolejni gracze odkrywają swoje karty, Hałas pokazuje czytelnikowi niejako zza kulis kolejne elementy układanki pochodzące z większej całości, a na ostatnich pięćdziesięciu stronach akcja przyspiesza, dochodzi do starcia z głównym antagonistą i śmierci kilku mniej lub bardziej ważnych postaci. Szkielet książki jest zatem niemal identyczny jak w przypadku pozostałych części wydanej dotąd trylogii.
Hałas ponownie dba o postacie poboczne i tło swojej opowieści – wyspiarze, Akhania, piraci czy kilkoro innych już znanych czytelnikowi bohaterów mają głębię, ich wzajemne interakcje są sensowne, a wszystko to sprawia, że Siedem Krain to miejsce spójne i wiarygodne. Oczywiście również postać samego Krzyczącego zostaje obudowana kolejnymi detalami – autorka skupia się na jego więzi z Ereshem (która okaże się kluczowa dla całej fabuły) i ciągłym, choć pozornie nieco wygaszonym, konflikcie z Otchłanią. Nie są to jednak w żadnym wypadku rzeczy zaskakujące czy przełomowe dla tej postaci. Większość z nich była już sygnalizowana wcześniej, pod względem charakterologicznym także nie następuje u Krzyczącego żadna drastyczna zmiana, więc fani tej postaci dostaną dokładnie to, co lubią.
Książka jest interesująca, spełnia wiele kryteriów definiujących dobry tekst, ale nowa, egzotyczna scenografia nie zakrywa przebijającej się spod niej powtarzalności. Czy to źle? Niekoniecznie, bo w końcu, cytując klasyka, najbardziej lubimy to, co już znamy, ale można zacząć się zastanawiać, czy Hałas odważy się spróbować czegoś nowego w kolejnym tomie.