Co jakiś czas pojawiają się na rynku wydawniczym książki, reklamowane jako balsam dla duszy i lek na całe zło tego świata. Podchodzę do takich tytułów z pewną dozą dystansu, bo wolę nie nastawiać się na rewelację, żeby uniknąć ewentualnych rozczarowań. W przypadku debiutanckiej powieści Barbary Kwinty, o intrygującym tytule: "Chwała meksykańskim zakonnicom", bynajmniej nie poczułam się rozczarowana, a wręcz przeciwnie - całkowicie oczarowana. Dawno już nie czytałam książki, która wywołałaby we mnie tyle pozytywnych emocji i pozostawiła na twarzy pełen rozczulenia uśmiech. Poniżej przedstawiam 5 powodów, dla których warto po nią sięgnąć.
1. Uniwersalna na swój sposób fabuła.
Każdy z nas prędzej czy później staje na życiowym zakręcie, kiedy musi zdecydować, jak widzi swoją dalszą drogę i w którą stronę powinien iść. W takiej właśnie sytuacji jest główna bohaterka - Emilia Karska, która po przeczytaniu listu od swojej zmarłej matki ucieka z własnego ślubu, równocześnie paląc za sobą most prowadzący do dalszej świetlanej kariery w odzieżowej korporacji, należącej do rodziców jej narzeczonego. Dziewczyna musi odnaleźć dla siebie nową drogę i nieoczekiwanie znajduje ją na strychu rodzinnego domu - zawartość znalezionych tam walizek po jej babci, słynnej krawcowej, inspiruje Emilię do założenia firmy szyjącej żakiety. Sam dobry pomysł jednak nie wystarczy, żeby osiągnąć sukces - potrzeba też mnóstwa pracy, odrobiny szczęścia i całej masy wsparcia od najbliższych. A skoro już o nich mowa…
2. Bohaterowie są cudowni!
Do Emilii jeszcze wrócę, ale najpierw chcę pozachwycać się bohaterami drugoplanowymi, przede wszystkim Lien - pochodzącą z Wietnamu przyjaciółką Emilii, która, chociaż jest od niej młodsza, czasem trochę zastępuje jej matkę. Każdy powinien mieć koło siebie taką Lien, służącą dobrą radą, wietnamskim bulionem czy imbirowym naparem, ale i potrafiącą w razie czego ostro powiedzieć co myśli i trzasnąć drzwiami. Ujęła mnie też relacja Emilii z ojcem - kochającym swój zabytkowy samochód introwertykiem, okazującym córce uczucia w formie twarogu z rzodkiewką. Samą Emilię pokochałam od pierwszych stron, za jej poczucie humoru, pasję, wewnętrzne ciepło i siłę, z jaką stawia czoło przeciwnościom, choć czasem trochę za szybko się poddaje. We wszystkim co robi jest jednak wierna sobie, swoim przekonaniom i uczuciom, chociaż czasem oznacza to pozostawienie za sobą twardego gruntu i metaforyczny skok na główkę do basenu, w którym niekoniecznie jest woda.
3. Przeuroczy wątek romantyczny.
W poprzednim punkcie pominęłam jedną ważną postać, a mianowicie: Artura, właściciela wynajmowanego przez Emilię mieszkania, który wkrótce zostaje jej przyjacielem, a powietrze między jego warsztatem stolarskim a sąsiadującą z nim pracownią Emilii staje się aż gęste od feromonów. Nie ma tu jednak żadnej nachalnej erotyki, szybkiego romansu ani insta-love, tylko słodkie jak gorąca czekolada, powoli rozwijające się między bohaterami uczucie, choć niepozbawione przeszkód. W zalewie powieści, gdzie bohaterowie po pierwszej randce lądują w łóżku, historia Emilii i Artura lśni jak diament i wywołuje w sercu ciepłe, pluszowe uczucia - przez większość czasu, bo zdarzało się też, że byłam aż zła na bohaterkę i miałam ochotę jej powiedzieć, że jeśli ona nie chce Artura, to ja chętnie wezmę. Mam nadzieję, że nie czyta tego mój mąż :P
4. Pasja autorki przelana na papier.
Z informacji o autorce zamieszczonych z tyłu okładki, dowiadujemy się, że od dziecka ma do czynienia z krawiectwem i jest jej ono bardzo bliskie - wyraźnie widać to również w tekście jej debiutanckiej powieści. Kwinta przepięknie opisała ten zawód, nie jako coś wymierającego, skazanego na zagładę w świecie ubrań z sieciówek, ale wręcz formę sztuki, wymagającą talentu, umiejętności i miłości do tego, co się robi. Sama szyć nie lubię i nie umiem (niech za komentarz posłuży tutaj fakt, że kiedy lata temu uszyłam dla koleżanki misia, nazwała go Frankie - od Frankenstein…), ale zachwyciło mnie, jak wspaniale można o szyciu pisać. A propos...
5. To po prostu świetnie napisana powieść.
Chociaż tą powieścią Barbara Kwinta dopiero przeciera szlaki na polu beletrystyki, od lat zajmuje się pisaniem i niezaprzeczalnie zna się na swojej pracy. “Chwała meksykańskim zakonnicom” to książka bardzo lekka w odbiorze, ale przy tym absolutnie nie jest płytka ani banalna. Pełno w niej humoru w najlepszym, pozbawionym wulgarności wydaniu, ale nie brakuje też refleksji i zachęty do zajrzenia w głąb siebie. Opisy są tak plastyczne, że czytając można niemalże poczuć smak racuchów prosto z patelni, świeży zapach struganego drewna, miękką fakturę tkaniny pod palcami, czy usłyszeć turkot maszyny do szycia. To idealna powieść na poprawę humoru, na spokojny wieczór w domu, do czytania na plaży czy w zaśnieżonym górskim schronisku, do pochłonięcia naraz lub powolnego delektowania się lekturą - po prostu dobra na wszystko! Mam nadzieję, że zachęciłam was choć trochę i sami przekonacie się, jak cudowną historię kryje ta słoneczna, minimalistyczna, a jednak wiele mówiąca o treści okładka.