Małgorzata Starosta kupiła moje czytelnicze serce świetnymi komediami kryminalnymi, więc po jej książki sięgam w ciemno. "Cynamonowe gwiazdy" to jednak powieść zupełnie inna od swoich poprzedniczek, choć ciągle zasługująca na pieczątkę Starosta Quality. Zamiast zwyczajowego trupa mamy tylko rodzinne trupy w szafie, a bohaterka, zamiast szukać mordercy, musi raczej odnaleźć samą siebie. Określiłabym tę książkę jako połączenie powieści obyczajowej, komedii i romansu, przyprawione dużą dawką ironii.
Główna bohaterka, Dominika Cynamon, to kobieta po trzydziestce, która właśnie znalazła się na życiowym zakręcie: rzuciła pracę w korporacji, a na horyzoncie zaczyna majaczyć jej możliwość spełnienia marzeń o karierze pisarskiej. W sumie na tym horyzoncie robi się dość tłoczno, bo do tego pojawia się na nim jeszcze Pan Idealny, a zza niego przybywa matka Domi, przez większość życia córki zajęta robieniem kariery w Hollywood. Śledztwa nie ma, za to są skomplikowane relacje rodzinne, gorący romans i pogoń za marzeniami.
Jak w każdej książce, tak i w “Cynamonowych gwiazdach” pojawiły się elementy, które podobały mi się bardziej, i takie, które nie przypadły mi do gustu. Zacznę od tych drugich, żeby mieć to z głowy. Nie czytam erotyki i ogólnie nie przepadam za erotycznymi wątkami w książkach, nie po drodze mi też z motywami typu: “Nie znam gościa, ale jest boski, więc odpinam wrotki i lecimy w tango!”, więc relacja Domi z Patrykiem zdecydowanie bardziej podobała mi się na późniejszym etapie, kiedy zaczęli lepiej się poznawać. Mam też alergię na używanie imienia Jezus jako wykrzyknika, zwłaszcza kiedy zaraz potem pojawia się wulgaryzm, więc to był drugi zgrzyt. Tyle o minusach, przechodzimy do plusów.
Warstwa obyczajowa powieści wyszła naprawdę dobrze. Motywy przyjaźni i rodziny pełnią ważną rolę chyba w każdej poprzedniej książce autorki, więc nie dziwi mnie, że i tutaj te relacje stanowią jedną z głównych osi. Dominika ma świetną przyjaciółkę, z rodzaju tych, które zawsze cię wesprą, zmotywują do działania, a kiedy trzeba, głośno i dobitnie wytkną ci głupotę. Z rodziną jest trudniej, bo bohaterka tkwi pomiędzy matką, na którą jest wściekła, a babcią, która praktycznie ją wychowała, ale która przez lata ukrywała przed nią prawdę. Autorka doskonale oddała uczucia i emocje, towarzyszące tego typu zawirowaniom, ujęła mnie również łącząca te trzy pokolenia kobiet historia o tytułowych cynamonowych gwiazdach.
Kolejna rzecz, która bardzo mi się spodobała, to wszystkie smaczki (a w większości raczej niesmaczki) zza kulis wydawniczego świata, które Starosta przemyciła do powieści przy okazji bliższego zetknięcia jej bohaterki z tym środowiskiem. Pojawił się też ciekawy wątek wydawania książek pod pseudonimem i jakie mogą być blaski i cienie takiego rozwiązania. Większość tych ciekawostek była dla mnie zaskoczeniem, więc jeśli to wszystko naprawdę tak wygląda, to cieszę się, że nie mam literackich ambicji :P
Nie mogę nie wspomnieć o stylu i poczuciu humoru autorki, które jak zwykle trafiły w mój gust - zwłaszcza nietypowe i obrazowe porównania. Ale nad tym nie będę się rozwodzić, bo musiałabym pisać to samo, co przy poprzednich recenzjach, a i tak tekst jest już długi ;)
Pomimo paru zgrzytów, “Cynamonowe gwiazdy” czytało mi się naprawdę dobrze. Ostrzegę jeszcze tylko jesieniary i jesieniarzy, że pomimo wybitnie jesiennej okładki, wewnątrz niewiele jest jesiennego klimatu, ale to chyba nawet lepiej - dzięki temu można cieszyć się tą powieścią o każdej porze roku.