"Gwałt" jest jednym z tych słów, na którego brzmienie większość społeczeństwa wzdryga się, wyraźnie zniesmaczona i szybko próbuje zmienić temat. Kobiety, które to przeżyły, nigdy nie będą już takie same, pojawia się strach przed bliskością, wstyd, a osoby, które uważają, że to one same sprowokowały napastnika, jeszcze bardziej pogarszają sytuację. Tak, o tym wszystkim wiemy. Ale co, kiedy ofiarą gwałtu pada dziecko, dziesięcioletnia dziewczynka? To już wzbudza przestrach. Jakim potworem trzeba być, by zrobić coś takiego? Jak się okazuje, bycie znudzonym narkomanem to wystarczający powód, żeby zgwałcić i nieomal zabić dziecko. Za coś takiego sąd powinien bez wahania skazać winnego na karę śmierci, lecz czasem coś idzie nie tak...
Akcja książki toczy się w małym miasteczku, na południu Stanów Zjednoczonych. Segregacja rasowa nie obowiązuje już dobre dziesięć lat, ale tak naprawdę niewiele to zmienia, bo spory procent białych mieszkańców wciąż uważa Afroamerykanów za jakiś dziwaczny i zdziczały podgatunek człowieka, na pewno nie jako kogoś równego sobie. Słowo "czarnuch" jest na porządku dziennym, ale ludzie jakoś żyją, jak zawsze, nawet we względnym pokoju. Starają się nie wchodzić sobie w drogę, bo i przeważająca część mieszkańców tego okręgu jest biała, tak samo jak dwóch pomniejszych bandytów. Znudzeni krążą samochodem po okolicy, gdy w oczu rzuca im się dziesięcioletnia murzyńska dziewczynka, idąca skrajem drogi. Porywają ją, by zafundować kaźń. Pobita, wielokrotnie zgwałcona zostaje później znaleziona w jakichś krzakach i ledwie uchodzi z życiem.
To małe miasteczko i rodzinę Hayle znają wszyscy, dramat, który spotkał małą Tonye wstrząsnął całą okolicą, a niebawem miał się stać sensacją na cały kraj, lecz za sprawą jej ojca. Carl Lee Hayley nie ufał wymiarowi sprawiedliwości, więc wymierzył ją samą i zastrzelił obu winnych, z zimną krwią. Teraz to on potrzebuje obrony, chociaż postąpił słusznie, broniąc swojej rodziny, odpłacając za krzywdę dziecka. Sprawy podejmuje się jego przyjaciel, młody, lecz obiecujący adwokat Jake Brigance. Nie zamierza pozwolić, by Carl Lee trafił do komory gazowej i postanawia starać się o całkowite uniewinnienie. Jak ludzie zareagują na tą tragedię? Czy Tonya dojdzie do siebie? Jaki wyrok zapadnie ostatecznie? Czy nieodpowiedzialne decyzje sędziego, który tylko nieudolnie udaje niezawisłego, zachwieją szalkami Temidy? Co się wydarzy, gdy po tylu latach do akcji wkroczy Ku Klux Klan?
"Czas zabijania" był debiutancką powieścią Johna Grishama i tą też wybrałam na nasze pierwsze spotkanie. Nie rozczarowałam się w najmniejszym stopniu. Autor wybrał temat trudny, który mógłby go pogrążyć, gdyby poprowadził go w nieodpowiedni sposób, lecz wybrnął bez najmniejszego problemu. Wszystkie wydarzenia opisuje bez ogródek, tak jak miały miejsce w jego wyobraźni. Nie bawi się w eufemizmy, a raczy czytelnika brutalnymi opisami gwałtu na małej dziewczynce, zagłębiając się zarówno w jej punkt widzenia na wszystko co się dzieje, jak i w psychikę tych zwyrodnialców, którzy zrobili to, "bo tak chcieli". Chciał wstrząsnąć nami i to mu się udało, lecz nie tylko tą metodą.
Równie mocno, a może nawet bardziej przeraża stosunek ludzi do całej sprawy. Gdyby biały ojciec dokonał samosądu, w obronie swojej córeczki po rozprawie wstępnej nie zostałby zapewne nawet postawiony w stan oskarżenia i szczęśliwie wrócił do rodziny, lecz w przypadku czarnego nic nie wygląda tak samo. Nie w stanie, który wciąż pogrążony jest w głębokim rasizmie i przeważa rasa biała. Murzyn, który zabił dwóch białych zdaje się nie mieć żadnych praw, chociaż biały człowiek stałby się noszonym na rękach bohaterem. Walka o życie Carla Lee przeradza się w bitwę, o prawa czarnych obywateli USA.
Niektórzy czytelnicy narzekali, że akcja dłuży się chwilami przez przydługie sądowe opisy, ale ja jestem innego zdania. W końcu to thriller prawniczy, a mnie od dawna interesuje amerykański system prawny, jak i mechanizm działania ławy przysięgłych. To dodaje powieści realizmu i w efekcie nie nudziłam się ani przez chwilę. Ba, właśnie te sceny czytałam z największym zainteresowaniem. Akcja prowadzona jest szybko, nawet jeżeli nieco przewidywalnie. Może inaczej, zakończenia łatwo możemy się domyślić, ale zwrotów akcji już niekoniecznie.
Grisham wspaniale wykreował postaci, z których każda zdaje się mieć jakiś interes w procesie Carla Lee. Jake Brigance chcąc uchronić go od śmierci niemal popada w bankructwo i traci znacznie więcej, lecz nie zapomina ani na chwilę, że ta sprawa może wywindować jego karierę. Jest pozytywną postacią, ale są momenty, gdy zdaje się patrzeć na wszystko wyłącznie pod kątem tego i własnych funduszy. Podobnym motywem kieruje się prokurator, ale jest przy tym znacznie bardziej egoistyczny, nie obchodzi go krzywda małej dziewczynki, motywy Carla, ani faktyczny przebieg zdarzeń. W swoim snobizmie i narcyzmie chce go po prostu skazać na śmierć, by zyskać sławę. Afroamerykanie upatrują w sprawie szansę na poprawę swego losu, pastor chce się wzbogacić, a sędzie interesuje jedynie, by proces dobiegł końca najprędzej jak się da, bez względu na sprawiedliwość wyroku.
To jedna z tych powieści, które zapamiętam na dłużej, ponieważ po prostu mną wstrząsnęły. Dramatyczne wydarzenia odcisnęły się w mojej pamięci, by powrócić czasem, na dźwięk słowa "gwałt". Warto przeczytać także po to, by uwierzyć, że sprawiedliwość nie zawsze przypomina tanią prostytutkę, którą każdy może kupić i obrócić tak, jak sobie tego życzy.