Z początkiem lata 2003 roku pojechałem z żoną do Tyrolu Południowego, na przełęcz Brenner, żeby odszukać bunkier, w którym pięćdziesiąt sześć lat wcześniej znaleziono ciało mojego ojca.To książka, która bez wątpienia zasługuje na porządną recenzję, zwłaszcza w Polsce. Książka, która rozcina nabrzmiały wieloletnim milczeniem wrzód niemieckiej winy za to, co działo się w czasie II wojny światowej na terenach Polski. Bo nie jest to głos ofiar, lecz syna sprawcy, który niejako zabiera głos w jego imieniu. Nie kaja się, bo sam nie ma za co, ale obiektywnie przygląda się i opowiada o swej najbliższej rodzinie, starając się skutecznie powściągać emocje, ale one tam są. Jest rzeczowy, ale to też tutaj w zupełności wystarcza. To wyjątkowa i bardzo rzadka perspektywa, choć sam znam więcej osób z tamtej stronie granicy, którzy mają podobny problem ze swymi rodzicami. Książki Pollacka przestrzegają podobnej zasady, którą dla swego pisarstwa przyjął jego rodak,
Thomas Bernhard: opowiadać o sobie, bez upiększeń i miłosierdzia, by tym samym głębiej i prawdziwie przedstawić świat i ludzi wokół siebie. To postawa heroiczna, bezkompromisowa, wymagająca silnego kręgosłupa, bo naraża człowieka na odrzucenie przez najbliższych, często przez większość społeczeństwa, w którym się żyje.
W polskiej literaturze mamy wiele wspomnień, reportaży, opracowań naukowych a także oczywiście powieści i opowiadań o czasie II wojny, wiele też opowiadali nasi dziadkowie w domach. Po niemieckiej stronie nauka również zajmowała się przyczynami i przebiegiem tej wojny, ale mam wrażenie, że raczej od strony politycznej i zdecydowanie koncentrowano się na tym, co działo się w samych Niemczech. Ale przede wszystkim relacje świadków są o wiele rzadsze. Dzienniki czy pamiętniki pisali dowódcy - naziści wysokiego szczebla, którzy przeżyli. O tym, co robili na froncie zwykli żołnierze czy dowódcy niższego szczebla, ojcowie i dziadkowie tak wielu rodzin - wszystko jedno, czy naziści z przekonania, czy nie - o tym się w niemieckich domach milczało. Bardzo wielu Niemców nie zna żadnych opowieści rodzinnych z tych czasów. Wszyscy nabrali wody w usta. W Niemczech było tylu prawników, nauczycieli, urzędników z nazistowską przeszłością, że gdyby ich wyrzucić, nic po wojnie by nie funkcjonowało. Dlatego ich przeszłość odhaczono grubą kreską, odwrócono oczy, machnięto na nią ręką, zepchnięto w niepamięć. A Martin Pollack, który wychował się bez ojca-nazisty, ponieważ ten zginął próbując po wojnie uciec od odpowiedzialności za swe czyny przez Włochy gdzieś dalej, może do Argentyny, postanowił tę ukrytą rodzinną przeszłość zbadać i wywlec na światło dzienne. Dla swej austriackiej rodziny, która zresztą w całości (i dziadkowie, i matka) składała się z sympatyków Hitlera, stał się "ptakiem kalającym własne gniazdo", choć w specyficznym sensie. Bo oni wcale się nie wstydzą swych nazistowskich sympatii, w swych przekonaniach bowiem pozostali wierni "Führerowi". Nie mają więc za złe pisarzowi, że ich przedstawia jako nazistów, ale to, iż mówi o tym publicznie, a akurat w tej chwili jest to społecznie źle widziane... Choć wcale nie jest powiedziane, że sąsiedzi im to wezmą za złe, gdyż jest wielce prawdopodobne, że sami mają podobne poglądy. Niemcy przeszli bardzo pobieżną denazyfikację, wręcz jej parodię, ale Austria uniknęła jej właściwie całkowicie. Martin Pollack zbuntował się już w młodości: wbrew woli dziadków, u których się wychowywał, postanowił studiować języki "narodów niewolników" - język polski i rosyjski. Jako dziecko wychowujące się bez ojca miał oczywiście także palącą potrzebę dowiedzenia się czegoś o nim. W tej książce połączył dwa cele: udokumentować swe archiwalne poszukiwania skupione na tym, kim był, co robił i jak zginął jego ojciec, ale także naszkicować szerszy kontekst tego, skąd się wzięło to, że jego rodzina jest nazistowska. Obie części rodziny Pollacka pochodziły z diaspory niemieckiej, która sąsiadowała z innymi narodami - jedna część rodziny w Chorwacji, druga część w Mołdawii. Ukazuje bardzo ciekawie i przekonująco, jak się tworzyły i skąd się brały przekonania o wyższości ludności niemieckiej, które później tworzyły mentalne zręby nazizmu.
Bardzo cenię świadectwo Martina Pollacka, ale wolałbym, żeby nie tylko on sam zaglądał prawdzie w oczy, lecz by jego współobywatele w Austrii, a także Niemcy, równie odważnie i bezkompromisowo spojrzeli na przeszłość i czyny swych przodków.