Czy to jeszcze książka?
Mam problem z podejściem i oceną słuchowisk takich jak Anima. Z jednej strony nie jest ono oparte na książkowym, pisanym, pierwowzorze, czyli nie jest czytaną wersją papierowej powieści, z drugiej, w obu przypadkach właściwie ktoś za nas czyta i interpretuje tekst, i jeśli tak podejść do tematu, to czy taka, dajmy na to Anima, nie jest dziełem pełniejszym od typowego audiobooka, bo została stworzona dla naszego zmysłu słuchu a nie wzroku?
Okej, będzie tej biedafilozofii. Przejdźmy do Animy, bo jest o czym opowiadać.
Anima jest słuchowiskiem grozy, tak zwaną superprodukcją (czyli dziełem odgrywanym przez całą obsadę aktorską, w roli głównej wystąpił świetny Łukasz Simlat, a partnerują mu między innymi, wcale nie gorsi, Dorota Kolak, Antoni Pawlicki czy Anna Smołowik. Za reżyserię odpowiada Krzysztof Komander, zaś autorką scenariusza jest Kinga Krzemińska. Wszyscy spisali się na medal. Akcja to przede wszystkim dialogi i dźwięki, bardzo rzadko wchodzi do głowy bohaterowi, nie ma też opisu czynności - zamiast "odpalił papierosa" słyszymy dziek odpalanego papierosa, zamiast "usłyszał krzyk" słyszymy ten krzyk i to największa różnica między scenariuszem a czytaną książką - słyszymy dźwięki, co w wypadku Animy okazało świetnym pomysłem ale:
Czy to w ogóle straszy?
Słuchowisko jest świetnie napisane, wyreżyserowane i zagrane. Duszny i złowrogi klimat wlewa się słuchaczowi do uszu, chwilami autentycznie przyprawia o ciarki na plecach. Sama historia jest niezwykle zgrabnie napisana, przemyślana i co najważniejsze, trzyma w napięciu. Praktycznie do samego końca nie jesteśmy pewni co się w wiosce wydarzyło. Bardzo lubię gdy w horrorach do końca nie jesteśmy pewni, z czym właśnie mieliśmy do czynienia: coś się zdarzyło, mamy (lub właśnie nie) trupa i wskazówki, a autor stopniowo, powoli buduje napięcie, zagęszcza atmosferę, doprowadza postaci na skraj szaleństwa, a czytelnik nie może się oderwać od lektury (słuchania) i tak właśnie jest w Animie, która przy okazji w 100% wykorzystuje zmysł słuchu - pomysł przy słuchowisku o tyle prosty co genialny. Bohaterowie są dosyć stereotypowi ale dobrze, napisani, nie trącą sztucznością ani nie są drewniani, w czym duża załoga scenarzystki i nie mniejsza aktorów.
Co ja słyszę, czyli czy warto?
Jak widać po ocenie, według mnie tak, bardzo warto na niewiele ponad 5 godzin założyć na głowę słuchawki i dać się porwać opowieści. A wracając do pierwszego pytania czyli "czy to jest jeszcze książka?" odpowiadam, że nie, to jest coś lepszego niż książka (żeby nie było: taka do słuchania), zdaję sobie sprawę, że słuchowiska nie są niczym nowym, że w radiach występują chyba pod początku jego istnienia, dla mnie jednak, przy dzisiejszych możliwościach technologicznych (słuchasz sobie kiedy i gdzie chcesz z telefonu), powrót do słuchowisk jako odrębnej formy rozrywki to strzał w 10.