Gdy jesteśmy dziećmi, ktoś nam je czyta i opowiada, a z wiekiem to my stajemy się ich autorami. Tak, bo jak wynika z moich prywatnych obserwacji (nie tylko czytelniczych) bajki i bajanie ogólnie pomagają nam zachować dziecko w sobie. Stary, ale jakże młody duchem. Co to za lek? Odpowiedź jest prosta – bajki bez recepty. Nie inaczej jest z „Carevelle. Przygody w Afryce” pani Teresy Gianolio-Ruszniak.
Już na początku zaznaczę, że nie jest to książeczka aspirująca do poziomu baśni Hansa Andersena, czy bajek braci Grimm, cóż – pokuszę się nawet na stwierdzenie, że daleko jej do takiej perfekcji, niemniej jednak – warto. Warto, bo każde opowiadanie, czy bajka, która odrywa nasz umysł od tego, co tu i teraz działa (jakby nie było) terapeutycznie.
Poznajemy bliźniaczki, starszą Helenę i ciut młodszą, Bellę. Od małego są razem, od małego się bardzo kochają. Ich tata pracuje jako pilot samolotów, często go nie ma, lecz z każdego wyjazdu zawsze im coś przywozi. Raz nawet gepardy i dwa u nich zostały do czasu aż... Aż rodzina przenosi się do Afryki. Pobyt tam będzie sprzyjał częstszemu przebywaniu razem, oo wymusza praca taty. Tam też razem po aklimatyzacji zaczynają życie. Nieco inne od tego, jakie dotychczas prowadzili, lecz nie mniej zaskakujące. Dziewczynki, wbrew zakazom, same zaczynają chodzić w miejsca dla nich zakazane, w miejsca niebezpieczne. Za nic mają ostrzeżenia. I podczas takiej właśnie eskapady znajdują skarb. Nie będę może rozwijać tematu, ani zdradzać tego, co ów skarb potem wywołał i jak wpłynął nie tyle na same dziewczynki, ile na ich życia, nadmienię tylko, że opowiastka – może niepozorna – potrafi sprawić, że zaczytamy się. Choćby z ciekawości, bo jednak przeczuwamy, że tu akurat wszystko dobrze się skończy. Ja to nazywam – lukrowato.
„Caravelle” ma jednak coś, co na mnie działa jak niewielki magnes. Niewielki, acz skuteczny. Mianowicie obrazki, które przyciągają mój wzrok i sprawiają, że zatrzymywałam się przy nich wpatrując się w każdy detal. Są tu rysunki (szkice) ołówka pani Teresy, autorki owej bajki. Notabene bardzo udane i bardzo wdzięczne. Ładne, ot, co tu dużo mówić, a to mnie bardzo zaskoczyło. Pozytywnie, oczywiście. Jest ich niewiele, trochę szkoda, niemniej jednak są precyzyjne i bardzo, bardzo dobre.
„Caravelle. Przygody w Afryce” są ni to opowieścią, ni bajką, która nie dość, że uczy, to wypływa z niej morał. Nie nazbyt oczywisty, trzeba go wprawnym okiem dostrzec i wyciągnąć na światło dzienne. Owo pouczenie sprawia, że o tej niepozornej książce można długo mówić i rozmawiać. Zwłaszcza z dziećmi i dorastającymi szkrabami, które są na etapie rozróżniania dobra od zła, posłuszeństwa od krnąbrności, czy akceptacji decyzji dorosłych. Ta mądra książeczka to takie wydanie, które zawsze gdzieś może się po półkach plątać, a jak się już zapląta w nasze ręce, to można przycupnąć i na szybko ją przeczytać. Bo – nie oszukujmy się – jest banalna. Prosta, pisana luźnym stylem, stanowi coś na miarę namacalnych, spełnionych marzeń pisarskich pani Teresy Gianolio-Ruszniak. Czytasz, odkładasz, a z upływem dni zapominasz.