Muszę przyznać na początku, że do przeczytania tej książki zmotywował mnie głównie jej intrygujący opis „Czasem być nikim oznacza więcej niż być kimś” Czułam, że autor rozwijając tę myśl nieco szerzej zdecyduje się w sposób głęboki i niezwykle mocny przedstawić historię życia stworzonego przez siebie bohatera jak i również pozwoli identyfikować się wielu osobom z jego przeżyciami i doświadczeniami…
W tym przekonaniu upewniła mnie już cenna informacja dodana przez autora na pierwszej stronie jakby ku przestrodze, jakoby powieść była fikcją, a wszelakie podobieństwa książkowych postaci do tych żyjących realnie, były niezamierzone i przypadkowe.
Oho! Pomyślałam… Pan mnie z premedytacją ostrzega chyba, że poczuję z Nijakimi wyjątkową bliskość… W myślach, słowach i czynach.
(Na szczęście nie zawsze, ale bardzo często tak właśnie było)
Tytuł „10” jest niesamowicie znaczący. Okładka książki zresztą równie bardzo nawiązuje do całej treści i ogólnego przesłania powieści. Jest tutaj nawiązanie do dekalogu i jego większego lub mniejszego przestrzegania. Właściwie do nieudolnego próbowania egzystowania z przykazaniami, które przepełnione są krętactwem by ugrać coś dla siebie, w następstwie następuje prowizoryczne przerabianie ich surowości, prawości i moralności człowieczej, by ostatecznie stały się czymś co głęboko zdeptane sprowadza człowieka na samo dno. Dno tak wielkie, że przynosi wyłącznie tragiczne skutki.
Świetnym pomysłem było stworzyć tę powieść w bardzo sensownej i ciągłej historii pozwalającej poznawać żywot państwa Nijakich i ich otoczenia, jednocześnie rozdzielając ten ich żywot na rozdziały, które są odniesieniem do konkretnych punktów. Dobitnie mówiąc do każdego przykazania z osobna. Do każdego, które pozwala nam osądzać bohaterów działania, ich grzeszki i ich pokrętności. To niesamowite, że fikcja tak bardzo potrafi mieć odzwierciedlenie w realności i tak bardzo można w sobie odnaleźć Norberta czy jego żonę Eufrozynę.
No właśnie… zatrzymajmy się na chwilę przy nich. Na pozór zwyczajni i nijacy. „Szczęśliwe” bezdzietne małżeństwo jakich wiele. Na pozór. Można jednak się do wszystkiego przyzwyczaić choćby do dzielących różnic i do niespełnionych pragnień. Też na pozór. Można się oszukiwać, albo ściemniać innym i na swój sposób myślenia tłumaczyć swoje zachowania takowe usprawiedliwiając. Można przywyknąć do tego co jest i można przyzwyczaić się do swojej nijakości. Można, wszystko można na pozór i donikąd. Można być doskonale nijakim, aż będzie ciężko z tym wytrzymać...
Tak ciężko jest trafić do czytelnika z kimś zwyczajnie...Nijakim. Czytelnik jest zawsze spragniony inspiracji, podziwu i zachwytu płynącego od książkowych postaci więc Pan Wojciech Hrehorowicz miał trudne zadanie, by ktoś nie zniechęcił się już na samym początku główną postacią i jeszcze nie obrażając się chciał widzieć w sobie jej odbicie w lustrze, ale naprawdę przede wszystkim dzięki szczególnej grotesce , specyficznemu językowi (charakterystycznie podkreślającymi cechy osobowe danych osób) i często wyobraźni wyjętej z paszczy Monty Pythona ta książka jest naprawdę świetna! Bo z jednej strony wciągająca i życiowa, a z drugiej pozwalająca się zdystansować i…wyluzować mimo poważnej filozofii i moralności wobec religijnego prawa, które pozwala w większym stopniu wyjść na ludzi…
Jedyne co mnie znacząco podrażniło to nawiązywanie do polityki i pewnej partii. Symboliczna data i wspominanie znanych braci, choć nie za częste, ale wystarczyło bym wzdrygnęła…Literatura jest piękna bez takich dodatków politycznych. To drobny szczegół, ale mnie raził. Ogólnie polecam jednak „10” bo to kawał dobrej roboty, a i zakończenie naprawdę mocne!
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.