Rozterka lekturowa. Pewnie znacie to uczucie przed wyjazdem na wakacje. Ilość miejsca ograniczona, czas wypełniony (planowanymi) atrakcjami – również. A jeśli pogoda dopisuje - to książkowy klops. Bo chce się pójść tam i tam, chce się siedzieć w nieskończoność w wodzie. Więc co zabrać, ile, i czy w ogóle dzieciarnia będzie miała czas i ochotę na słowo czytane? Gdzie by tam było miejsce na książki. A jednak…. Nam pogoda dopisała, dzieci szalały, biegały, pluskały się, grały w piłkę, a Latającego detektywa słuchały i tak z otwartymi buziami. Bo są takie książki, które wciągają bez litości do końca, dosłownie wchłaniają a nie pochłaniają, przenoszą tam, gdzie akurat rozgrywa się akcja. I można upajać się pięknem Pojezierza Drawskiego, gdzie akurat byliśmy, można korzystać z darów natury, których tam całe mnóstwo, a jednak w czasie lektury moje dzieci szybowały z Turem Sventonem na czarodziejskim dywanie nad Sztokholmem i Smalandią, a potem … przyznaję, musiałam się nieźle natrudzić, by je z tego dywanu zdjąć i postawić pewnie na ziemi. Przy dużej fali protestów z ich strony.
Główny bohater tej opowieści to detektyw, który nie narzeka na nadmiar zleceń. I kiedy pojawia się okazja złapania nieuchwytnego groźnego opryszka Wilhelma Łasicy i jego pomocnika, nie waha się ani chwili. Tym bardziej, że niebo i ziemia sprzyjają. Sventon właśnie nabył od Omara ze Wschodu czarodziejski latający dywan. I kto by pomyślał; przecież takie rzeczy to tylko w bajkach. A tu no proszę….
To znakomita powieść detektywistyczna, w której znajdziecie wszystko, co taki gatunek powinien reprezentować: wyrazisty bohater, nieoczekiwane zwroty akcji i oczywiście czarne charaktery. Książka trochę staroświecka, została wydana po raz pierwszy w 1948 roku w Szwecji. Ale to tylko dodaje jej uroku – nie ma tu przemocy i gadżetów współczesnego świata, nie ma pogoni za wymuszonymi atrakcjami i licznymi udziwnieniami, jakie często można spotkać we współczesnej literaturze dla dzieci. Jest trochę senna atmosfera szwedzkiej prowincji, jest dbałość o język. Dzieci muszą zmierzyć się z rzeczywistością, której na co dzień nie znają. Jak choćby prymus, na którym Sventon podczas lotów gotował. No i słynne psysie z bitą śmietaną (ptysie), których na naszych wakacjach jak na lekarstwo. W naszej gwarze poznańskiej to … wietrzniki, wymawiane oczywiście jako wieczniki. Nic to, wróciliśmy z wakacji, i zamierzamy w przyszłym tygodniu poszukać psysi u lokalnych cukierników. Jestem pewna, że i książka i słodkie cudowności, jak nic będą nam się kojarzyły z wakacjami Anno Domini 2012.
Latający detektyw ukazał się już jakiś czas temu w serii Mistrzowie ilustracji. Czarno - białe ilustracje Anny Kołakowskiej doskonale pasują do klimatu tej powieści.
W Szwecji ukazało się 8 części przygód detektywa. Zostały one sfilmowane w 1972 roku.
Dobra wiadomość dla tych, których zainteresowały przygody detektywa Sventona. Właśnie ukazał się Detektyw na pustyni. O nim wkrótce, bo po powrocie z wakacji książka już na nas czekała.