“Drood” to opowieść o dwóch bucach - megalomanie Charlesie Dickensie i mizoginie opiumiście Wilkiem Collinsie. Zwłaszcza ten drugi jest wyjątkowo antypatyczny. Dodajmy, że to właśnie on jest głównym narratorem powieści. Czujecie się teraz zniechęceni do lektury “Drooda”? A to BŁĄD - gdyż ta prawie tysiąc stronicowa cegła to arcydzieło! To jedna z tych książek, których w trakcie czytania nie chciałam kończyć - jak najdłużej chciałam delektować się każdym wybornie złożonym zdaniem, każdym idealnie dobranym słowem. Dla mnie powieść perfekcyjna - kompletnie pozbawiona jakichkolwiek wad. Wprawdzie dostałam zupełnie coś innego niż się spodziewałam, ale nie ma mowy o tym, żebym była zawiedziona! “Drood” to nie jest typowy “czysty” horror - to zdecydowanie coś więcej - monumentalna, wielowarstwowa powieść z obecnymi - ale nie dominującymi - elementami grozy. Rozczarowane mogą czuć się osoby liczące na krwawy horror z Droodem - niczym Kubą Rozpruwaczem, latającym po Londynie i mordującym co drugą napotkaną osobę. No nie - slasher to to nie jest! Simmons postawił na budowanie atmosfery - grozy, ciągłego niepokoju, posępności, a nie opisywanie latających na prawo i lewo kończyn. Samego tytułowego Drooda w książce też jest mało - pojawia się może na 20-30 stronach. Jednak mimo to zdecydowanie można stwierdzić, iż jest on postacią wielce istotną dla fabuły, tak naprawdę napędzającą całą historię. Na powieść składają się głównie opisy - wiktoriańskiej Anglii, życia codziennego Collinsa i Dickensa. Sama akcja jest dosyć powolna, jednak nie myślcie sobie, że wieje nudą. Co to, to nie! Dzięki gigantycznemu (nie, nie przesadzam!) talentowi pisarskiemu Simmonsowi już od pierwszych stron skutecznie udaje się wciągnąć czytelnika w snutą przez siebie niesamowitą, niepokojącą i pełną nieprzewidywalnych zdarzeń historię. Wprost nie wyobrażam sobie jak gargantuiczną pracę musiał wykonać Simmons robiąc research do tej książki. Tak doskonale odwzorowany i obrazowo opisany jest naturalistyczny klimat XIX-sto wiecznej Anglii, iż miałam wrażenie jakbym czytała powieść napisaną ówcześnie, a nie w XXI wieku. To samo z językiem i stylem, w jakim napisany jest “Drood” - nie znając autora śmiało można by zgadywać, iż czyta się klasyczną wiktoriańską literaturę grozy. Kolejna moja książka Dana Simmonsa i kolejny niemieszczący się w skali gwiazdkowej zachwyt. Dzięki “Droodowi” utwierdziłam się w przekonaniu, że Simmons słabej powieści napisać nie potrafi, a ja z ogromną przyjemnością czytałabym nawet erotyki jego autorstwa. Ogromnie dużo tracicie jeśli nie znacie jeszcze twórczości autora - nie zwlekajcie i nadrabiajcie zaleglości! Akurat “Drooda” zdecydowanie nie poleciłabym na pierwsze spotkanie - chyba najlepszym wyborem byłby “Terror”, ewentualnie “Letnia Noc”. Ale po “Drooda” kiedyś sięgnąć też musicie - bo to GENIALNE dzieło jest!