Pustki, to nie jest miejsce sklejone po bożemu. Stężenie demonicznej tajemniczości w ich dzikim i nieujarzmionym krajobrazie, sprawia, że niepostrzeżenie zaciera się granica między tym co realne i nierealne. Dlatego to właśnie tutaj, pośród angielskiej mgły dokonuje się spotkanie z obcym i niepojętym. Podczas, gdy to nieszczęsne wybrzeże nawiedzają ulewy i wichury, wciąż prześladuje nas wrażenie, że Bóg do Pustek nie zagląda, że pozostawił bohaterów samych sobie, z ich wspomnieniami, obawami, pragnieniami. I śmiercią. Bezradni i zawieszeni w niewiadomej pielgrzymi, tak jak zasłuchani w opowieści Hurleya czytelnicy, muszą zmierzyć się z jego obojętnością.
Zdaje się, że życie pani Smith wymknęło się jej spod kontroli tylko dwukrotnie. Po raz pierwszy, gdy okazało się, że jej syn Hanny jest niepełnosprawny. Po raz drugi, gdy filar jej wiary i kościoła, ksiądz Wilfred, przeniósł się na łono Abrahama, a jego miejsce zajął mniej zasadniczy i bardziej tolerancyjny kapłan Bernard. Co gorsza parafianie zaczęli plotkować na temat zmarłego. Podobno proboszcz stracił wiarę i sam targnął się na swoje życie. Dla trwającej w świecie niezmiennych reguł i pozorów dewotki, to prawdziwy cios.
Później jest już tylko gorzej. Chcąc odzyskać nieco kontroli, przekonuje nowego księdza do pielgrzymki do Moorings. Dzikie i jałowe angielskie wybrzeże jest dla niej wyjątkowym miejscem. Znajduje się tam sanktuarium do którego już wielokrotnie zabierała chorego syna, mając nadzieję na jego ozdrowienie. Desperacko wręcz dąży do celu, łudząc się, że tym razem, dzięki żarliwej modlitwie i wodzie ze źródełka, w końcu uda się jej osiągnąć cel. Dotychczas parafianie podróżowali do Pustek z apodyktycznym Wilfredem, a pod jego opieką, jak łatwo się domyślić, wyprawa miała swój porządek i rytm. Niestety, bez niego wdrożona przez panią Smith sprawdzona wielkanocna procedura szwankuje. Najpierw pielgrzymka w ogóle stoi pod znakiem zapytania, następnie okazuje się, że ksiądz Bernard zabiera ze sobą psa (!), potem psuje się samochód i podróżnicy spotykają kilku dziwnych, budzących lęk mężczyzn. Gdy w końcu docierają do posiadłości, pan Smith znajduje w niej tajemny pokój, przeszukiwanie którego całkowicie pochłania jego uwagę (a według żony powinien się umartwiać i modlić), pogoda jest wyjątkowo paskudna, a tubylcy (w stosunku, do których ksiądz Bernard jest za bardzo otwarty) zachowują się dziwniej niż zwykle. Najgorsza jest jednak duszna atmosfera i wdzierający się do posiadłości przez każdą szczelinę niepokój, najwyraźniej nasi bohaterowie przybyli do Pustek nie w porę…
Kobietę taką jak pani Smith trudno jest polubić. Wszelkie ustępstwa od przyjętej przez nią normy budzą w niej niechęć, a nawet wrogość. Jej wiara to zbiór reguł, przyjętych bez głębszej refleksji, które pielęgnuje celebrując rytuały, nawet te wywodzące się z ludowej tradycji, jak np. palenie Judasza. Potrzebuje ich by móc zinterpretować Boga według własnego widzimisię. Chociaż jej fanatyzm, jawna pogarda dla księdza Bernarda i toksyczne relacje z otoczeniem potęgują ponurą aurę, która spowiła wybrzeże i zdaje się wsiąkać w dusze pielgrzymów, to jednak nie ona jest główną bohaterką powieści. O tym, co wydarzyło się tej ponurej wiosny w Pustkach dowiadujemy się od jej syna, przyzywanego żartobliwie przez księdza Bernarda Tonto. Po raz pierwszy spotykamy go jako mężczyznę w średnim wieku, który czuje, że nadeszła najwyższa pora by wyjawić światu tajemnicę, którą nosi w sobie od dzieciństwa. Włożenie historii w usta chłopca, który wraz ze swoim niepełnosprawnym bratem jest świadkiem pradawnego, pogańskiego rytuału, czyni powieść jeszcze bardziej enigmatyczną. Poznajemy bowiem tylko jeden punkt widzenia i to od nas zależy czy uznamy to co mówi Tonto za prawdę, czy wytwór wyobraźni dziecka. Jego subiektywny punkt widzenia nie stanowi rzetelnego źródła informacji, ale przecież nie bez powodu w książce wciąż przewija się temat wiary i kształtów, jakie może przybrać. Nie wolno nam o tym zapominać, zwłaszcza, gdy zaczniemy oceniać bohaterów i próbować przypinać im łatki.
Moorings to surowe i przytłaczające miejsce, wypełnione przez mgłę, deszcz i chłód. Podczas, gdy autor prowadzi nas wzdłuż tego zimnego i wietrznego wybrzeża odkrywamy, że czas się tutaj dziwnie rozciąga. Pielgrzymka trwa tylko klika dni, a my mamy wrażenie, że spędzamy tutaj z bohaterami całe tygodnie. Smagani wiatrem, przemoczeni i zziębnięci. Nie oczekujemy wraz z panią Smith cudu, bo zdajemy sobie sprawę, że nawet jeśli ten nadejdzie, to na pewno nie w takim kształcie jakiego by sobie życzyła. Zamiast tego wciąż towarzyszy nam przytłaczające uczucie, że coś złego musi się za chwilę wydarzyć, że to co nadchodzi jest nieuchronne. Ten lęk hipnotyzuje nas i fascynuje. Dlatego zamiast uciekać wciąż próbujemy zajrzeć w mrok i zatopić się w dzikości natury. Nie zdając sobie sprawy z tego, jakie to może mieć konsekwencje. A będzie je mieć na pewno. Nie ma bowiem ostrej granicy między cudem, śmiercią a zabobonem. Na pewno nie w Pustkach….
Sięgając po tę książkę nie spodziewajcie się krwawego horroru, ani wartkiej akcji. Powieść Hureya jest idealną pozycją dla tych, którzy lubią klimat niedopowiedzeń oraz nastrój przesycony niepokojem i grozą. Lektura Pustek usatysfakcjonuje także każdego, kto ma ochotę rozsmakować się w słowach, zamiast przeżywać kolejną, szybką przygodę, która musi koniecznie dotrzeć do czytelnego końca. Pisarz nie wykłada wszystkich kart na stół: gdy odkrywa przed nami jedno, ukrywa drugie, wciąż kierując nasze dotychczasowe przypuszczenia na manowce i zmuszając do dalszych poszukiwań. Najważniejsze w tej książce jest to co niewypowiedziane oraz potwory, te które najłatwiej znaleźć, gdy ma się odwagę spojrzeć w lustro.