Dzisiaj wybierzemy się w daleką podróż do kraju który zachwyca, zadziwia i często jest przez wszystkich marginalnie traktowany. Do kraju kangurów, Aborygenów i niezliczonych ilości stworów, które w drastyczny sposób mogą pozbawić nas życia. Ubierzcie się więc wygodnie, zaopatrzcie w spore zapasy wody i uważnie patrzcie pod nogi- ruszamy w Australię!
Bill Bryson jest amerykańskim pisarzem i podróżnikiem. Za swój dorobek literacki został odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego. Ode mnie dostaje dzisiaj nagrodę najbardziej zdystansowanego do siebie i tego co go spotyka, pisarza, którego pokochałam po przeczytaniu zaledwie jego jednego dzieła.
Autor stworzył książkę opowiadającą o swoich przygodach w trakcie licznych wypraw do Australii. Systematycznie z kolejnymi kartami podróżujemy poprzez różne rejony tego, znanego nam z kangurów i misiów koala świata, jednocześnie poznając liczne trudy towarzyszące przemieszczaniu się po tym kraju. Kapryśna pogoda, upalny klimat i ogrom niebezpiecznych zwierzaków, które z ogromną chęcią pozbawiłyby narratora nogi lub też innej części ciała, nie zniechęcają mężczyzny przed poznaniem tej fascynującej i pełnej sprzeczności ziemi.
Styl Brysona jest pełen komizmu. Nie będzie przesadą, gdy stwierdzę, że śmiałam się przez 90% tej książki. Jego autoironia, cięty język i ogromny dystans do siebie sprawiają, że czytelnik zaprzyjaźnia się z nim od pierwszej strony! Autor jest ogromnie otwartą i ekspresyjną osobą przez co każde opisane przez niego wydarzenie staje się świetną przygodą. Mężczyzna nie kryje się z tym, że lubił robić sobie przerwę na piwo, która często kończyła się ogromnym kacem, czy że zasnął w trakcie mini wycieczki zafundowanej mu przez znajomego (Mało tego że zasnął! Oślinił się i wydawał z siebie różne nieprzyzwoite odgłosy! :D). Przez tą niezwykłą szczerość odnosi się wrażenie jakby całą historie opowiadał nam jakiś najbliższy przyjaciel, a nie nieznany nam Amerykanin.
Zdecydowanie musze tej książce przyznać jeszcze plus, za bardzo zgrabnie wprowadzone ciekawostki historyczne. Nie ukrywam, że do tej pory o Australii wiedziałam tylko tyle co mi powiedziano na geografii lub z „Tomka w krainie kangurów” Alfreda Szklarskiego, dlatego takie smaczki jak premier, który wskoczył do oceanu i nie wrócił, czy mordercza meduza przysparzająca nieporównywalnego z niczym innym bólu, pochłaniałam i przyswajałam z szeroko otwartymi oczami. Szczerze wątpię czy z jakiejkolwiek innej przeczytanej ostatnio książki nauczyłam się tak wiele, jednocześnie nie odczuwając tego, że pochłaniam wiedzę.
Bryson w trakcie całej swojej opowieści podkreśla to, że kocha ten niezwykły ląd, mimo wielu jego sprzeczności. Jest to dla niego miła przystań, będąca połączeniem elementów dzikich i ujarzmionych, amerykańskich i brytyjskich, czegoś co już minęło i co dopiero nadchodzi. Ja z ręką na sercu przyznaję, że dzięki niemu głęboko zapragnęłam ujrzeć, to o czym pisał.
W trakcie tworzenia tej recenzji wielokrotnie walczyłam ze sobą, który cytat wybrać, żeby was zachęcić i pokazać w jakim stylu jest ta książka. Mój wybór padł na dialog dotyczący pewnego specyficznego hobby Australijczyków. Czy wiecie, że w tym kraju z zamiłowaniem tworzy się „duże rzeczy które kształtem mają przypominać inne rzeczy”. I tak w trakcie podróży po kraju możecie natknąć się na: wielkiego banana, homara, krewetkę, ostrygę, czy kosiarkę. Bryson na swej trasie natrafił właśnie na homara i przeprowadził przy nim dość ciekawą rozmowę:
- W Wauchope jest Wielki Byk (…) Jądra kołyszą mu się na wietrze
- Ma jądra?
- Jeszcze jakie. Gdyby na pana spadły, nieprędko by się pan podniósł!
Chwila milczenia na wyobrażenie sobie tej sceny.
-Ciekawe jak by to potraktowała firma ubezpieczeniowa- powiedziałem w końcu.
-No! (…) I te nagłówki w gazecie: „Mężczyzna zmiażdżony przez jaja byka”.
-„Tragiczne jaja w Australii”.
Sięgnijcie po tę książkę, gdyż jest ona niesamowita, zabawna, pouczająca i wciągająca. Gwarantuję wam niezapomnianą zabawę!