Sam McFarlane to wybitny geolog i łowca meteorytów. Pewnego dnia niespodziewanie poznaje Palmera Lloyda – miliardera, który proponuje mu pracę przy powiększeniu zbiorów swojego muzeum. Okazuje się, że były partner McFarlane’a – Masangkay, podczas swojej ostatniej wyprawy natrafił na tajemniczy meteoryt, a sam zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Wkrótce geolog wyrusza w podróż ku najbardziej wysuniętemu na południe krańcowi Ameryki Południowej, by znaleźć, a następnie przetransportować kosmiczną skałę do Nowego Jorku. Towarzyszy mu ekspedycja składająca się z najbardziej wykwalifikowanych ekspertów i inżynierów. Na jej czele staje ekscentryczny Eli Glinn, perfekcjonista posiadający plan awaryjny w każdej, nawet najbardziej nieprawdopodobnej sytuacji. Jednak, czy analizy komputerowe i wnikliwe kalkulacje okażą się wystarczające w obliczu sił natury i meteorytu ważącego ponad 25 tysięcy ton?
Opis treści na okładce sugeruje, że podczas eskapady bohaterowie spotkają się z wieloma problemami. Na horyzoncie pojawią się chilijskie władze, kapitan niszczyciela, któremu nie podoba się, że Amerykanie zamierzają wywieźć coś z wyspy, a także szalejące sztormy. Największym będzie oczywiście sam meteoryt – ogromny kawał skały ważący pięć razy więcej niż wieża Eiffla, który z niewiadomego powodu zabija dotykających go ludzi.
Fabuła wciąga pod warunkiem, że nie odstręczają nas dłużyzny. Znajdziemy tu mnóstwo zwrotów akcji, a to przede wszystkim dzięki panu Glinnowi. Główni bohaterowie bardzo różnią się od siebie, każdy ma swoje cele i nadzieje związane z wyprawą. Jedynie postać McFarlane’a jest według mnie trochę „płaska”. Wydawałoby się, że ma grać pierwsze skrzypce w powieści, lecz brak mu wyrazistości i mimo, że to z nim stykamy się najczęściej, jakoś go nie widać.
W Granicy lodu natkniemy się na wiele szczegółowych opisów i teorii naukowych, nie brakuje tutaj również specjalistycznego żargonu. Książka dłuży się niemiłosiernie, zwłaszcza na początku, co zdecydowanie zniechęca do dalszego czytania. W pewnym momencie fabuła staje się przewidywalna i nawet zakończenie specjalnie nie zaskakuje. Ja niestety się zawiodłam, jednak fanom twórczości duetu Preston&Child, a także osobom, które lubią być wielokrotnie zaskakiwane polecam jej lekturę.