Mogłabym napisać, że szesnastoletnia Hazel Grace już od trzech lat dzielnie walczy z rakiem i nie poddaje się. Mogłabym, jednak takie stwierdzenie nie spodobałoby się naszej bohaterce. Dziewczyna walczy, bo właściwie nie ma innego wyboru. Robi to też przez wzgląd na rodziców. Tak więc wciąż idzie przez życie z podniesioną głową, choć jej choroba sprawia, że nawet odrobina wysiłku więcej pozbawia ją tchu i choć wciąż towarzyszy jej aparat tlenowy. Swój wolny czas dzieli pomiędzy oglądanie powtórek "America's Next Top Model", czytanie wciąż tej samej ulubionej powieści, bierne uczestniczenie w spotkaniach grupy wsparcia i sporadyczne wyjścia z przyjaciółką ze szkoły, do której od dawna przestała uczęszczać. I pewnie byłoby tak nadal, gdyby na jednym ze spotkań grupy wsparcia nie poznała Augustusa, który z powodu choroby stracił jedną nogę, jednak od tej pory nie ma nawrotu. Wkrótce okazuje się, że bardzo odpowiada im wspólne towarzystwo, a ich zażyłość przeradza się w uczucie i choć oboje są świadomi, że w ich sytuacji nie mają co liczyć na bajkowy happy end, cieszą się każdą wspólnie spędzoną chwilą.
Po tak wielu pozytywnych recenzjach to raczej zrozumiałe, że miałam względem niej dość duże oczekiwania. Jak się okazuje, całkiem słusznie. Są życiowe powieści, które fascynują bardziej niż niejeden naprawdę dobrze napisany kryminał. Są proste sytuacje, które poruszają bardziej, niż ubrane w piękne słowa sentencje. Są też bohaterowie, o których nie da się tak po prostu zapomnieć. We wszystkich tych stwierdzeniach jako przykład posłużyć może właśnie "Gwiazd naszych wina", książka niezwykła w swojej prostocie i głęboko zapadająca w pamięć.
Także kreacja bohaterów zasługuje na pochwałę - są realni, jakbyśmy rzeczywiście mogli ich spotkać, mają też bogatą osobowość i łatwo się z nimi zżyć. Z przyjemnością czytałam o ich wzajemnych relacjach, przysłuchiwałam się rozmowom na te poważne i te raczej błahe sprawy (ach te przemyślenia na temat powszechnego mniemania, że jeśli jajecznica, to tylko na śniadanie), często okraszonym tak charakterystycznym dla nich wisielczym humorem. Do tego dochodzą także ich zmartwienia, troska nie o samych siebie, ale o otaczających ich bliskich. Hazel wciąż martwi się o rodziców, o to, że po jej śmierci całkiem się załamią, a właśnie tego chciałaby uniknąć najbardziej.
"Tak cię pochłania bycie sobą, że nie masz nawet pojęcia jaka jesteś nadzwyczajna."
John Green w swojej powieści porusza bardzo wiele kwestii - trud radzenia sobie z chorobą i wszelkimi jej następstwami, strach przed zbliżeniem się do innych spowodowany chęcią zaoszczędzenia im zmartwień czy bólu, próby urzeczywistnienia własnych marzeń, a także akceptowanie rzeczywistości, która nie zawsze bywa zgodna z naszymi oczekiwaniami. Te i wiele innych spraw autor wplata w życie dwójki zakochanych w sobie nastolatków, którzy za sprawą choroby nie mają łatwego życia. Na uwagę zasługują również ich rodzice, którzy starają się radzić sobie z nieuchronnością losu swoich dzieci.
O tej książce mogłabym się rozwodzić jeszcze przez długi czas, jednak najlepiej będzie, jeśli sami przekonacie się o jej niezwykłości. Na koniec dodam jeszcze tylko, że jest to wręcz kopalnia różnorodnych cytatów - jednych zabawnych, innych poważnych - i zapewnię, że moja przygoda z twórczością tego autora na pewno nie zakończy się na tej jednej historii. Polecam serdecznie. :)
"Tak to jest z bólem. Domaga się, byśmy go odczuwali."