Jeżeli ktoś jeszcze nie wie, to teraz już się dowie - Cassandra Clare to jedna z moich ulubionych pisarek, darzę ją wielkim szacunkiem za napisanie Darów Anioła i stworzenie takiej postaci, jaką jest Jace. Ulubione fragmenty z Miasta kości, Miasta popiołów, czy Miasta szkła mogłabym od ręki wypisać tu i teraz. Mimo to dość sceptycznie podchodziłam do jej kolejnej serii o nazwie Diabelskie maszyny, nie lepiej skupić się na tej pierwszej? Ale nie starałam się nawet odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ jako fanka moim obowiązkiem było przeczytanie Mechanicznego anioła.
Tessa Gray przypływa na pokładzie statku Maine do Londynu i mimo, że dostała zaproszenie od własnego brata, to nie on ją wita na wybrzeżu, tylko dwie panie, zwane Mrocznymi Siostrami. Chcąc nie chcąc, Tessa zostaje przywieziona do tajemniczego domu, a jak się okazuje - jej więzienia.
Cassandra w typowym dla siebie zwyczaju wprowadza wartką akcję, znowu miałam na wyciągnięcie ręki fascynujący świat Nefilim, ich rzeczywistość i chciałoby się powiedzieć więcej, ale Mechaniczny anioł nie był tak ciekawy jak Miasto kości i będę je porównywać, ponieważ obie serie nie są odrębne, łączy je pomysł. Pierwszy tom Darów Anioła był bardziej ekscytujący, trzymał w napięciu od początku do końca, rumieńce towarzyszyły mi nieustannie, tutaj - raczej rzadko. I nie chodzi o to, że Dary Anioła czytałam jako pierwsze - uważam, że Mechaniczny anioł to bardzo dobra książka, ale mniej dopracowana, zwłaszcza jeśli chodzi o sceny walk i postacie. W kwestii tego pierwszego - autorka w jednym z wywiadów mówiła, że takie sceny są dla niej trudne, czego w Darach Anioła w ogóle nie dało się odczuć, a tutaj - owszem, były po prostu nudne, takie zwykłe, nie czerpałam żadnej przyjemności z wyobrażania sobie ich. A jak postacie?
Tessa przez połowę książki była dla mnie nijaką postacią - głupiutką, szarą i mało ważną. Trochę więcej mam do powiedzenia o Willu, wcale, zupełnie, kompletnie i w nawet najmniejszym stopniu nie przypominał mi Jace'a i bardzo dobrze, a mówię o tym, bo pełno ludzi piska, jaki to Jace do niego podobny! No błagam. Jace dla mnie był już prawdziwym facetem, a Will tutaj jest jeszcze chłopcem, mimo że są w tym samym wieku. Jace rzucał ironiczne uwagi i różne teksty dlatego, że taki był, miał taki charakter, a ten tylko po to, żeby pokazać jaki jest mroczny, nie-mroczny, albo wyładować swoją złość na cały świat, oczywiście nie wiadomo o co, ponieważ wiele tajemnic zostało pod znakiem zapytania, ma szczęście chłopak, że mimo wszystko lubię go, nie denerwował mnie znowu tak często, a kiedy tego nie robił, ukazywał swoją silną osobowość i wyrazistość. Trzeba też napisać o Jassamine i Charlotte, które są naprawdę intrygującymi postaciami i cieszę się, że odegrały niemałą rolę w tej historii. Na temat reszty nie mam jakiegoś większego zdania, mam nadzieję, że to się zmieni w następnym tomie.
Nie dałabym tak wysokiej oceny, gdyby nie styl autorki oraz wydarzenia w Sanktuarium i na poddaszu, to były naprawdę urzekające momenty, poza tym, te wszystkie tajemnice mnie przyciągają, to przez nie myślałam o książce długo po zakończeniu. Co więcej mogę dodać? Jest to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów, może w porównaniu do wcześniejszej serii Diabelskie maszyny nie wypadają tak dobrze, ale wciąż jest to pozycja warta uwagi, nie można koło niej przejść obojętnie, nawet nie wolno.