„Uroczysko” – Magdalena Kordel
wyd. Prószyński i S-ka
rok: 2010
str. 255
Ocena: 4/6
Od kilku tygodni książka zalegała na półce i spokojnie czekała na swoją kolej na przeczytanie. Spokojnie… do czasu. Kilka dni temu, odebrałam paniczną wiadomość od koleżanki, która mi ową pozycję użyczyła „Mija termin oddania jej do biblioteki”. Co to za problem, pomyślałam. W końcu mogę ją sama pożyczyć. To jednak nie było takie proste – za książką w bibliotece ustawiła się kolejka, ja byłam na szarym końcu. I tak oto w moich rękach i umyśle zagościło „Uroczysko” Magdaleny Kordel.
Główną bohaterką książki jest Majka. Eks polonistka, tłumaczka, matka i żona. Żona, która pewnego dnia słyszy od najważniejszego mężczyzny w jej życiu zdanie w stylu „było miło, ale się kończyło”. On trzaska drzwiami, a ona zostaje sama (no może niezupełnie sama), w domu ledwo trzymającym się kupy, w którym nawet cztery bluzy nie wystarczają, by się ogrzać. To pierwszy z wielu wstrząsów, jakie los przygotował dla Majki. Chwilę później dowiaduje się, że i ten straszny i mroźny dom, nie jest już jej, że musi się spakować i poszukać innego schronienia. Czemu? Cóż, to wam już wytłumaczy Igor, ten najukochańszy, najcudowniejszy na świecie przyszły eks małżonek. I tak właśnie z dnia na dzień, życie Majki, Marysi (piętnastoletniej córki głównej bohaterki), dwóch psów i kota, staje na głowie. A los… cóż, w ich wypadku nie skończył jeszcze pokrętnych działań.
O czym właściwie jest ta książka? Myślę, że przede wszystkim o podnoszeniu się z upadku. Może nie z samego dna, ale na pewno po solidnym stłuczeniu sobie pośladków. O budowaniu nowego życia. O układaniu sobie swoich własnych uczuć.
Oczywiście i tytuł i okładka sugerują nam szczęśliwe zakończenie. I rzeczywiście tak właśnie kończy się książka. Wszystkie problemy, których jeszcze Majka nie rozwikłała znikają podczas jednego wieczora, wszystkie uczucia zostają wówczas wyjawione. Wszyscy są szczęśliwi. Los się odwrócił. Teraz już na pewno nic złego się nie stanie. Takie właśnie miałam odczucia miałam zaraz po zakończeniu lektury.
Jeśli mam być w 100% szczera, to muszę stwierdzić, że przez większość książki nie miałam pojęcia, do czego mają nam posłużyć losy bohaterów. Co okaże się punktem zwrotnym w ich historii. Co sprawi, że karta się odmieni. Czułam, że czegoś w całym opowiadaniu brakuje. Może jestem dziwna. Ja lubię wielkie bum, lubię jak coś się dzieje, lubię zwroty akcji i burzliwe uczucia. I na początku książka tak właśnie się zapowiadała. Raz, dwa, trzy… spadały na Maję kolejne nieszczęścia, z których musiała się otrząsnąć. Ale później jakoś całość przycichła. Ciągle się coś działo, ale zasadniczo nic strasznego i nic w gruncie rzeczy ważnego. Ot, zwykłe życie. I to chyba właśnie można powiedzieć o tej książce, że jest o zwykłym życiu, w którym pojawiła się jedna burza, z kilkoma piorunami, ale później wychodzi słońce, które potem już nie ma zamiaru zajść.
Książka napisana jest lekkim i przyjemnym w odbiorze językiem. Co mnie raziło? Zdecydowanie brak rozdziałów. Wiecie, że za tym nie przepadam, a to już kolejna pozycja, w której się z tym spotkałam. Ale jakoś przetrwałam :). Zdecydowanie na uwagę zasługuje postać małej Anielki, podopiecznej sąsiadki Majki, której powiedzonka na długo pozostaną w mojej pamięci. Dziecko było fenomenalne, i przede wszystkim z jego powodu warto sięgnąć po tę pozycję.