Rzucony krzywo kamień w stronę człowieka może zrobić krzywdę. Motyl za to jest synonimem łagodności, wolności, swobody latania. Te dwa podmioty Magdalena Ajeddig połączyła spójnikiem „i” w tytule debiutanckiej powieści. Są to nie tylko dwa oddzielne obrazy, krajobrazy nie mające nic wspólnego ze sobą. Są to również dwa światy, odległe geograficznie, społecznie, politycznie i, co jest bardzo ważne, kulturowo. Pierwsze miejsce nazywa się Kraków. Drugie – Afganistan.
Co je łączy? Główna bohaterka powieści mieszka w mieście pod Wawelem. Pewnego dnia dostaje wiadomość że jej dawny narzeczony został uprowadzony w dalekim, nieprzyjaznym mieście Mazar-i-Szarif. Beata, kobieta tuż po rozwodzie, postanawia zorganizować ekspedycję ratunkową.
Nie wie co zastanie na miejscu, nie jest pewna czy dobrze robi chcąc pomóc. Nie zadaje tego jednego, jedynego pytania – co chce osiągnąć poprzez pomoc swemu byłemu narzeczonemu? Pola, jej najlepsza przyjaciółka, wspiera Beatę, i chociaż nie zawsze ją rozumie, zawsze poda jej pomocną dłoń.
Z pewnością jest to ciekawy początek dość dobrze zapowiadającej się powieści. Czytelnik z pewnością od pierwszych akapitów powieści złapie kontakt z bohaterką. Z jej problemami, dylematami.
Może jednak zdziwi go to że w życiu Beaty aż tyle jest przypadkowych zdarzeń, które przyśpieszają akcję tak niemiłosiernie szybko, że wystarczyło dwieście piętnaście stron na całą opowieść. To wygląda tak, jakby Autorka śpieszyła się zakończyć powieść.
Mogę zrozumieć scenarzystów filmowych, którzy obmyślają sześćset pięćdziesiąty czwarty odcinek popularnego serialu. Po jakimś czasie po prostu brakuje nowych, świeżych pomysłów. I wtedy właśnie stosują zbieg wszelkich możliwości, jakie tylko przyjdą im do głowy. Lecz Magdalena Ajeddig napisała niezbyt długą powieść, w której było miejsce na inne zabiegi literackie niż koincydencja w czasie i przestrzeni.
Jest to jedyny słaby punkt powieści. Wynika on prawdopodobnie z faktu debiutu młodej pisarki. Na całe szczęście jest siła w „Kamienie i motyle”. Bezpośrednia narracja i ukierunkowanie uwagi czytelnika na problemy kobiet mieszkających w Afganistanie. Poza tym mam wrażenie że opowieść Pani Magdaleny jest oparta na prawdziwych wydarzeniach. Jakiś czas temu wszystkie stacje informacyjne podały wiadomość o porwaniu polskiego dziennikarza. Być może Magdalena Ajeddig zasugerowała się tym zdarzeniem pracując nad powieścią. A wątki miłosne dopisała z własnej nieprzymuszonej wyobrazni.
Bardzo celnie dopisała. Romansowe okoliczności bardzo pasują do całej opowieści. Pasują, chociaż w pewnym momencie zadałem pytanie „Czy tak powinna postąpić kobieta dwa razy zawiedziona w miłości?” W jakim celu tak naprawdę organizuje ekspedycję ratunkową? Aby o czym się przekonać? Moje pytania, a tak naprawdę wątpliwości rozwiało dopiero zakończenie. Jeśli spodziewacie się tradycyjnego, pełnego wzruszeń i poruszeń końca wszelkich udręk, to nie czytajcie „Kamieni i motyli” Magdaleny Ajeddig. To właśnie zakończenie tej powieści daje najwięcej niedopowiedzeń, a jednocześnie brak perspektyw na ciąg dalszy włącznie z zachłyśnięciem ostatnią kroplą wody.
„Kamienie i motyle” Magdaleny Ajeddig czytałem w cichości mieszkania. Zajęło mi to trzy dni. A jednak postanowiłem zapytać samego siebie czy przeczytałbym, czy zdążyłbym ją przeczytać w pociągu relacji Warszawa – Ustka. Załóżmy że zacząłbym czytać na pierwszej stacji, a odległość między pierwszym a ostatnim przystankiem jest niebagatelnie duża. Zdążyłbym? Pewnie tak, pod warunkiem że nikt i nic by mi nie przeszkadzało. I zadaje sobie pytanie: z czym bym wysiadł na peron stacji Słupsk? Z wieloma pytaniami i wątpliwościami, odpowiadam. Z notatkami w kajeciku.
Które wszystkie by zniknęły w piasku i słońcu niedalekiej plaży nadmorskiej w P. Czyli „Kamienie i motyle” warto czytać powoli i z namysłem. Bez biletu na pośpieszny pociąg.
Ocena 5/6