Czytając „Igrzyska Śmierci”, wiedziałem, że jest to lektura pod pewnymi względami wyjątkowa. Rewelacyjna fabuła przykuła mnie do książki lepiej, niż tabun narwanych, roznegliżowanych nastolatek. Niemniej jednak nie spodziewałem się, że osiągnie ona aż tak wielki sukces zarówno w kraju, jak i za granicą. Powstała nawet angielska Wiki o całej trylogii. „W Pierścieniu Ognia” przypadła mi do gustu nieco mniej niż poprzedniczka, jednak czytelnicy przyjęli ją raczej ciepło. Nieskończone okrucieństwo Kapitolu, organizującego kolejne Głodowe Igrzyska - a konkretniej Ćwierćwiecze Poskromienia - musiało chwycić publikę za serce. Nic więc dziwnego, że z „Kosogłosem” wiązane były wielkie oczekiwania. Jednakże po premierze publika podzieliła się. Wielu wielbi całą trylogię, inni natomiast psioczą na ostatnią część opowieści o Katniss. A moja opinia?
Niestety, należę do tej drugiej grupy. Uderzające jest to, że książka jest niesamowicie nierówna. Chwyciłem tom trzeci pełen nieskrywanego zapału, a po kilku rozdziałach walczyłem już ze snem. „Kosogłos” podzielony jest na trzy części. Pierwsza z nich – „Popioły” – jest najgorsza ze wszystkich. Nasza urocza protagonistka trafiła do Trzynastego Dystryktu razem z rodziną, Galem, Haymitchem oraz 800 osobami z Dwunastego Dystryktu, jednakże bez Peety. Nietrudno się domyślić, po co wyciągnięto ją z areny Głodowych Igrzysk. Ma zostać symbolem rewolucji przeciwko Kapitolowi. Czytamy więc w „Popiołach” o codziennym życiu w Trzynastce, przygotowaniach do osłabienia Prezydenta Snowa za pomocą propagandowych filmików i odwiecznych rozterkach naszej protagonistki odnośnie dwóch wielkich miłości. Mały problem stanowi to, że Peeta jest obecnie na łasce „tych złych”.
Wszystko fajnie, ale moim zdaniem całe to halo jest napisane bez polotu. Najlepsi pisarze potrafią ubrać nudę w takie ciuchy, że portki spadają z nadmiaru emocji. Tutaj natomiast stagnacja ta owija się wokół czytelnika, wywierając niesamowitą presję na otwarte (jeszcze) powieki. Być może pani Collins nie miała pomysłu na początek finiszu trylogii, ponieważ później sytuacja się poprawia. Owszem, jest to sprawka szybszej i ciekawszej akcji, ale nie byłoby tego bez nietuzinkowych postaci, wprowadzonych przez autorkę. Suzanne kreuje doskonałe postacie drugoplanowe i epizodyczne. Pamiętacie Finnicka Odaira czy Johannę Mason? Pojawiają się również w tej części i prowadzeni są przez pisarkę doskonale.
Jak już leję miód na serce, to pozwolę sobie kontynuować. Zaletą książki na pewno są nieoczekiwane zwroty akcji. Przyznaję, czasem można doskonale przewidzieć reakcję bohaterów albo przebieg wydarzeń, ale w wielu przypadkach jesteśmy zaskakiwani. „Kosogłos” jest zdecydowanie bardziej brutalny i krwawy niż wcześniejsze tomy. Nic dziwnego - jesteśmy w końcu w stanie otwartej wojny z Kapitolem. A ktoś, kto posyła dzieci na arenę, nie będzie przebierać w środkach podczas działań wojennych z rebeliantami. Moim zdaniem jest to jak najbardziej zaleta tego tytułu. Wychodzimy w końcu poza ramy areny, na której rozgrywają się Igrzyska i mamy szansę obejrzeć z bliska niesprawiedliwości Panem.
Momentami akcja jest wręcz za szybka. A właściwie nie akcja, a sposób jej opisywania. Większość treści skupia się na Katniss i na tym, co ona uważa o zaistniałej sytuacji. Gdy już wychodzimy poza to, obserwując walki w Dystryktach czy inne elementy fabuły, zauważymy, że jest to opisane niezmiernie pobieżnie. Mamy jakiś atak, później genialny pomysł bądź zachowanie naszych bohaterów, sukces, kończąc na rozterce „Gale czy Peeta” (w sumie to jest nawet niesamowite, że w najgorszych sytuacjach Katniss potrafi być taka monotematyczna).
Za ogromną zaletę również uważam to, że pani Collins nie boi się uśmiercać w książce kogokolwiek. Po niektórych „dziełach” chce mi się niszczyć elementy wyposażenia mojego domu, gdy uświadamiam sobie zmarnowany czas. Po co czytać kilkaset stron o śmiertelnie niebezpiecznych potyczkach, z których protagoniści i tak wychodzą, nie tylko cało, ale dodatkowo bez szwanku i jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu czy to fizycznym, czy psychicznym? W „Kosogłosie” natomiast wszystko ma swoje konsekwencje i odbija się na bohaterach.
No i doszliśmy w końcu do zakończenia, które podzieliło opinię publiczną jeszcze bardziej niż cała książka. Według mnie akurat w sensie merytorycznym jest ono bardzo dobre, aczkolwiek nieco za krótkie i pobieżne. Wydaje mi się, że pisarka skupiła się nieco bardziej na funkcji moralizatorskiej swojej trylogii, kosztem opowiadanej historii. W rekompensacie mamy piękną okładkę, która z dwiema poprzednimi świetnie wygląda na półce.
Podsumowując, brakuje tutaj nieco świeżości, którą przyniosły ze sobą „Igrzyska Śmierci”. Uważam, że jest to najgorsza część cyklu, co nie oznacza, że dużo gorsza od poprzedniej. Mimo wszystko polecam wszystkim, którzy czytali poprzednie części. Poznacie losy wielu bohaterów i nie będziecie żałować poświęconego książce czasu. Nieco więcej polotu i zastanowienia nad prowadzeniem fabuły, szczególnie na początku, a nie byłoby nawet na co narzekać.