Przyszłość. Saba mieszka wraz z rodziną nad Srebrnym Jeziorem. Nie jest im łatwo, ale prawdziwe kłopoty zaczytają się dopiero, kiedy brat bliźniak dziewczyny - Lugh - zostaje porwany, a ojciec zabity. Saba wie, że musi za wszelką cenę go odnaleźć. Jest gotowa podporządkować temu zadaniu dosłownie wszystko. Będzie jednak musiała nauczyć się zaufać innym i otworzyć na nowe znajomości.
Przyznajcie sami, ten opis nie brzmi zbyt zachęcająco. Gdybym miała wskazać powód, dlaczego postanowiłam sięgnąć po tę książkę, chybabym nie potrafiła. Może to z powodu wpadającej w oko okładki albo po prostu magicznego czaru, którym Krwawy szlak mnie potraktował. Ta kwestia pozostanie już chyba niezbadana. Niestety nie jestem do końca zadowolona, że się temu czarowi poddałam. Jest tak po pierwsze za sprawą samej fabuły. Pomijam fakt kilku podobieństw do innej znanej serii. Najgorsza ze wszystkiego była przewidywalność. Znalazłam dosłownie dwa czy trzy momenty, które naprawdę mnie zaskoczyły. Jedno, pozornie nic nieznaczące wydarzenie sprawiało, że od razu mogliśmy się domyśleć, co wydarzy się potem. Do tego jeszcze wszechobecna naiwność. Może się czepiam, ale w niektóre rzeczy za grosz nie mogłam uwierzyć, a naprawdę nie wysilałam się zbytnio, żeby takie znaleźć. Jestem osobą, która lubi poczytać o przedstawianym świecie w przyszłości. Lubię poznawać wizję autora na ten temat i bardzo często ją doceniam w recenzji. Tutaj niestety tego zabrakło. Były opisy, bo przecież coś być musiało, ale odpowiedzi na pytania: co?, jak?, dlaczego?, kiedy?, niestety nie otrzymałam. Nie ma tutaj wyjaśnionego, dlaczego to wygląda tak, jak wygląda czy co do tego doprowadziło. Książka przez to traci, a ja wciąż ubolewam z tego powodu.
Jeżeli chodzi o bohaterów, to byli oni dość... Nie chcę powiedzieć nijacy, bo tacy na pewno nie byli. Niedopracowani też chyba nie. Po prostu mało zapadli w mojej pamięci. Ci drugoplanowi mieli potencjał i wiele do powiedzenia, ale nie sądzę, żebym za dwa-trzy tygodnie pamiętała ich imiona czy cokolwiek więcej na ich temat. Główna bohaterka niesamowicie mnie denerwowała. Już samo jej przywiązanie do brata było dla mnie lekko patologiczne. Nie znam bliżej żadnych bliźniaków i nie mogę porównać ich relacji z tą występującą w książce, ale zdaję sobie sprawę, że są one dość głębokie. Mimo to podporządkowywanie bratu całego swojego życia (i nie mówię tu o sytuacji, kiedy został porwany) uważam za co najmniej dziwne. Samo to, jak Saba odnosiła się do ludzi, w tym do swojej młodszej siostry, nie świadczy o niej dobrze. Może i była waleczna i odważna, ale jakoś mało to do mnie przemawiało. Przez jej postawę nawet dość ciekawie zapowiadający się wątek miłosny, stracił dla mnie na znaczeniu. Mogło być pięknie, a wyszło, jak wyszło.
Rzeczą, która już od początku zwraca uwagę czytelnika, jest brak myślników przy wprowadzaniu dialogów. Wszystkie wypowiedzi napisane są po prostu od nowej linijki. Pierwszy raz spotykam się z czymś takim i przyznaję, czasem było to trochę mylące. Momentami nie wiedziałam, gdzie kończą się myśli, a zaczynają wypowiedzi. Na szczęście szybko przywykłam i czytanie szło mi coraz lepiej. Sam warsztat pisarki Moiry Young nie powala na kolana. Pisze ona dość prosto, bez zbędnego filozofowania, głębszych przemyśleń czy bogatszych opisów. Po prostu poprawnie. Ta poprawność sprawia, że książkę czyta się całkiem przyjemnie, pomimo wad. Dzięki niej mankamenty nie denerwują aż tak bardzo, a kolejne kartki zostają przewrócone w porywającym tempie.
Możecie mi wierzyć, że naprawdę chciałam, aby Krwawy szlak okazał się genialną książką. Niestety te wyżej wymienione mankamenty sprawiły, że nie mogę się nad nią rozpłynąć. Po rozpoczęciu czytania można odkryć potencjał, który jednak nie został do końca wykorzystany. Mimo wszystko książkę czytało mi się całkiem przyjemnie. Choć nie zostałam wbita w fotel, to przedstawione wydarzenia zaciekawiły mnie do tego stopnia, że po kolejny tom z pewnością sięgnę. Krwawy szlak to debiut autorki, więc może potencjał serii został wykorzystany właśnie w kolejnym tomie? Decyzję, czy sięgniecie po tę książkę, czy nie, podejmiecie oczywiście sami. Ja ani nie zachęcam, ani nie odradzam, bo wiem, że innym ta pozycja przypadła do gustu o niebo bardziej. Wy także możecie zaliczać się do tej grupy!