Mort Castle to autor bardzo zasłużony dla gatunku, zadziwiająco w naszym kraju mało znany. W ostatnich czasach sytuacja ta zaczyna ulegać poprawie dzięki wydawnictwu Replika, które zaprezentowało autora w najlepszej formie, a więc w opowiadaniach. Nikt bowiem tak jak Mort Castle nie udowadnia ileż trzeba mieć kunsztu przy pisaniu tego typu utworów, nikt też nie robi tego w tak niezwykły sposób. Niezwykły, bowiem dla niektórych może się okazać za trudny i niezrozumiały.
Zazwyczaj w tym miejscu następuje przedstawienie fabuły lub też zarysowanie tematyki zawartych w zbiorze opowiadań. W tym przypadku jest to jednak całkowicie bezcelowe, bowiem po pierwsze w przypadku dość krótkich utworów zbyt wiele by to zdradziło, po drugie, nawet w ten sposób byłoby to trudne do ogarnięcia.
Mort Castle jest bowiem mistrzem słowa pisanego i widać to już w pierwszym opowiadaniu „Jeśli weźmiesz mnie za rękę, mój synu”, gdzie na kanwie jednego zdania potrafi zbudować niezwykłe napięcie i zakończyć przewrotnym i zapadającym w pamięć finałem. I właśnie finał, pointa są tym co czyni z tego zbioru dzieło wybitne. Nie ma tu utworu, którego zakończenie, choćby wyrażone jednym zdaniem nie wywołało dreszczu emocji. Castle nie tworzy bowiem horroru obrzydliwego, nie ma u niego dziwacznych i potwornych fantasmagorii. Skupia się na ludziach, zwykłych szarych obywatelach, którzy skrywają czasem straszliwe sekrety lub zostają postawieni w skrajnej sytuacji, która zmusza ich do ekstremalnych zachowań.
Niezwykły jest również klimat, jaki autor potrafi wytworzyć. Castle jest ogromnym fanem tradycyjnego jazzu i o wierzcie mi, ten klimat można poczuć w jego utworach. Nowoorleandzki, mroczny, posępny nastrój towarzyszy każdemu opowiadaniu niezależnie od jego tematyki i przesłania. A ono zawsze mówi, że nie znamy innych ludzi. Że nie dostrzegamy nie tylko ich problemów, ale i zła, które się w nich kryje. Niby nic odkrywczego, niemniej podane w takiej formie, że nie sposób przejść obojętnie obok tego zbioru.
Na dobrą sprawę, jedynym zarzutem może być forma opowiadań. Nie każdemu może odpowiadać częsta narracja pierwszoosobowa w czasie teraźniejszym. Nie zabraknie rozczarowanych horrorem podskórnym, metafizycznym i psychologicznym, wyzbytym okrucieństwa i przemocy. Wreszcie dla niektórych całość może okazać się przeintelektualizowanym przerostem formy nad treścią. Trudno. „Księżyc na wodzie” jest zbiorem, który obroni się sam. Polecam!