Moja relacja z romansami jest skomplikowana. Kiedy mam ochotę przeczytać wyważoną, realną oraz „sympatyczną” książkę z tego gatunku, zwykle trafiam na taką, która jest tego czystym przeciwieństwem. I gdy w końcu sięgnęłam po kolejną, co zdarza się stosunkowo rzadko, myślałam, że miło się zaskoczę. Ta myśl towarzyszyła mi przez stosunkowo dużą część książki, lecz gdy przyszło ją dokończyć, wróciłam do punktu wyjścia. Znowu.
Aaron Blackford zaproponował Catalinie Martín, że pojedzie z nią do Hiszpanii na ślub jej siostry udając jej chłopaka. Kobieta, mimo iż rozpaczliwie potrzebuje partnera, odrzuca jego ofertę nie chcąc zadawać się z tak aroganckim oraz nieznośnym mężczyzną. Niestety czas do ślubu zbliża się nieubłaganie, przez co Catalina w końcu decyduje się wybrać go na „udawanego chłopaka”. By nie wydało się kłamstwo kobiety, zmuszeni są udawać w sobie szalenie zakochanych.
Bo życie nie było doskonałe. Miało swoje zakręty i wyboje. Wyrzucało cię na aut, żeby za chwilę wciągnąć z powrotem na boisko.
Głównymi bohaterami powieści „The Spanish Love Deception” autorstwa Eleny Armas, którą na język polski przełożył Mateusz Baka są Cataline oraz Aaron. Dorośli, którzy darzą siebie sporą „niechęcią” jak dowiadujemy się z powieści. Jest to klasyczny przykład tzw. hate love relationship. Temat zgoła można powiedzieć już oklepany, jednak wciąż darzony sympatią przez spore grono czytelników. Nie zamierzam się jednak tu rozwodzić nad tym, czy jest to zdrowa relacja, czy nie. Książka, która podaje nam już na samym początku jak wyglądają relacje głównych bohaterów, próbuje nam wmówić, że Cataline jest aż tak niedomyślna, iż nie widzi żadnych przesłanek w tym co proponuje jej „wróg” w związku ze ślubem jej siostry. I tego, co w tym momencie piszę nie uznałabym za spojler, gdyż fabułę niemal całej powieści zdradza jej opis na odwrocie okładki. Mimo wszystko uważam, że choć od samego początku mamy do czynienia z postacią bardzo naiwną, której dużo rzeczy nie pasuje oraz wiecznie narzekającą na wszystko wokół niej, nie czytało się tego najgorzej. Autorka potrafiła zaciekawić mnie na tyle, że książkę przeczytałam w jeden dzień. Język, którym napisana jest ta powieść jest prosty, przez co całość pochłania się na raz. Tak było jednak do pewnego momentu.
Miłość. To musiała być miłość — ten chaos siejący zniszczenie w mojej piersi. Ta świadomość pojawiła się we mnie równie szybko, jak piorun uderza w ziemię.
Dużym mankamentem i chyba najważniejszą rzeczą, która mi przeszkadzała czytając jest zastosowane tu słownictwo w kontekście relacji międzyludzkich, a dokładniej rzecz ujmując scen stosunku. Odnoszę wrażenie, iż autorka nieco „odpłynęła” opisując niektóre sceny wywołując u mnie bardzo duży dyskomfort. Wyrażenia czy słowa typu: dojdź dla mnie, czy też maleńka, które pod koniec pojawiają się wyjątkowo często, wzbudzają we mnie zarówno poczucie zażenowania, jak i sprawiają, że czytając to czuję się niekomfortowo. Bardzo niekomfortowo. W dodatku te słowa włożone w usta bohatera dają obraz zupełnie innej postaci niż ta, którą poznajemy na początku. Nie rozumiem tego i wydaje mi się to po prostu sztuczne. Gdyby nie zakończenie, książka uplasowałaby się u mnie na wyższym miejscu niż jest obecnie. Do pewnego momentu nawet dobrze się bawiłam, choć ciągła naiwność oraz marudzenie ze strony Cataliny drażniły mnie niemal cały czas. Książka była lekka, przyjemna, niewymagająca i mogła skończyć się gdzieś w okolicach 400 strony. Jednak koniec historii według mnie nie dość, że naciągany, tak również był bardzo nieprzyjemny w odbiorze.