Kilka lat temu przeczytałam pierwszą powieść Phoebe Locke, czyli Człowiek z lasu. Tamten tytuł nie do końca przypadł mi do gustu, co przyznaję z przykrością. Niestety - między nami nie zaiskrzyło, a ja wynudziłam się okrutnie. Do Lipcowych dziewczyn podchodziłam więc z pewnym dystansem, ponieważ obawiałam się ponownego rozczarowania. Jednak czy ostatecznie drugie spotkanie z piórem autorki wypadło lepiej? Odpowiedź w tej recenzji.
Każdego roku, pewnej lipcowej nocy znika jedna dziewczyna – nie wiadomo, co się z nią dzieje i kto jest za to odpowiedzialny. Żona Lexa także zniknęła bez śladu, pozostawiając go samego z maleńką córeczką. Olivia wyszła z domu w dzień zamachu terrorystycznego – czy zginęła z rąk zamachowców, czy też spotkało ją coś innego? Z kolei dziesięcioletnia Addie skrywa pewną tajemnicę. Tego samego dnia jej tata wrócił do domu cały we krwi. Z początku myślała, że został ranny w wyniku zamachu, jednak jej starsza siostra znajduje za jego łóżkiem ukryty portfel Olivii. Czy to możliwe, że jest on odpowiedzialny za zniknięcie kobiety? Wkrótce po tym podejrzenia Addie zaczynają się tylko wzmagać, a na jaw wychodzą kolejne fakty...
Pierwsze strony wciągnęły mnie niesamowicie, a ja z fascynacją przyjęłam fakt, że historia Addie i jej rodziny tak mocno mnie angażuje. Z fascynacją, ale i pewnego rodzaju ulgą - w końcu Lipcowe dziewczyny miały nie powtórzyć “sukcesu” Człowieka z lasu. Już podczas lektury pierwszych rozdziałów czułam, że autorka popracowała nad swoim warsztatem i zdecydowanie jej się to opłaciło.
Główną bohaterką powieści bez wątpienia jest Addie – dziewczynka, która jest wręcz świadkiem narastających tajemnic i niedopowiedzeń, które krążą dookoła jej rodziny. Bohaterka sama nie wie, komu ma zaufać i nie ma pojęcia, co dalej będzie się działo z jej ojcem i siostrą. Uważam tę postać za naprawdę dobrze wykreowaną i przyznaję, że momentami jej położenie po prostu łapało mnie za serce.
Sama fabuła i liczne poruszone wątki okazały się na tyle ciekawe, że pierwszą połowę książki pochłonęłam w ekspresowym tempie. Z czasem jednak moje zainteresowanie zaczęło spadać - miało to związek z tym, że sama akcja zdecydowanie zwolniła, a książka zaczęła mi przypominać powieść obyczajową z wątkiem thrillera, a nie klasyczny thriller psychologiczny. Jest to jednocześnie wada i zaleta – z jednej strony spodziewałam się czegoś bardziej trzymającego w napięciu, ale z drugiej była to tak dobrze skonstruowana historia, że nawet traktując ją tylko jako obyczajówkę, wciąż mnie interesowała.
Phoebe Locke pokazała w tej powieści, że jednak potrafi stworzyć wciągającą historię, która od pierwszej strony nie daje o sobie zapomnieć, choć trzeba jeszcze popracować nad prowadzeniem akcji, ponieważ z tym bywa jeszcze różnie. W każdym razie - spodobał mi się główny wątek, czyli zaginięcia i poszukiwania tytułowych dziewczyn, ale również ten odrobinę poboczny, dotyczący ojca i siostry Addie i ich tajemnic.
Lipcowe dziewczyny to poprawna powieść, która potrafi wciągnąć i zainteresować czytelnika na tyle, by ten pozostał przy lekturze aż do końca. Jednak ci, którzy oczekują od książek czegoś znacznie więcej, tytuł ten może nie do końca przypaść do gustu.