Cait miała piętnaście lat, gdy poznała Lucasa. To wydarzenie na zawsze odmieniło jej życie, choć zupełnie się tego nie spodziewała. Znajomość ta była jedną z najbardziej niesamowitych rzeczy w jej życiu. Problem w tym, że chłopak był obcy. Był intruzem na małej wysepce, gdzie wszyscy znają się od dawien dawna. A intruzów nikt nie lubi. Choć opis na okładce książki brzmi: "Poruszająca Love story" historia ta wcale, a wcale nie jest usłana różami. A wręcz przeciwnie...
Pierwsze, co najbardziej rzuca się w oczy w owej książce, to przedstawienie mieszkańców Wyspy. Nie zostali przedstawieni oni jak ludzie, zostali przedstawieni jak zwierzęta. Zwierzęta, które nie kierują się rozsądkiem, tylko instynktem. Sugerują się opinią tłumu, nie własnego serca czy sumienia. Ludzie ci wierzyli w to, w co chcieli wierzyć, widzieli to, co chcieli widzieć i to ich zaślepienie doprowadziło do tragedii, która znów mnie doprowadziła do łez. Podczas czytania "Lucasa" czułam głęboką nienawiść do tych ludzi i szok, że potrafią obi być tak bezmyślni, tak ślepi i głusi na wszelkie wołania. W pewnym momencie miałam ochotę, naprawdę wielką ochotę, zawołać: "Ludzie, co wy robicie?!", lecz wiedziałam, że nie miałoby to najmniejszego sensu. Rozwścieczonemu tłumowi nic nie przemówi do rozumu, szczególnie, gdy uparcie wbiją sobie coś do głów.
"Ludzie nie lubią nie wiedzieć, kim jesteś; nie lubią rzeczy, które odstają od reszty, to ich przeraża. Wolą diabła, którego znają, niż tajemnicę, której nie rozumieją."
Nie sposób czytać tej książki beznamiętnie, szczególnie, gdy tak bardzo przebija się przez nią smutek. Lecz może to sama postać Lucasa do tego doprowadziła? Do tego, że czytając tę historię czułam coraz bardziej narastającą melancholię, więcej było we mnie kontemplacji nad otaczającym mnie światem. Nad naturą ludzką i nad tym, co nią kieruje. Lucas to przemiła postać, choć roztacza dookoła siebie pewien dystans. W pewien sposób jest naprawdę zamknięty w sobie, trudno dostępny dla otoczenia. Jedno, co mi najbardziej zaimponowało, to jego odwaga. Strach był mu obcy, jak na jego wiek był naprawdę odważnym chłopakiem. Mimo wszystko ten smutek i samotność, które tak uparcie mu towarzyszyły, sprawiał, że czułam do Lucasa głębokie współczucie. Jakby po prostu nie mogło być inaczej...
"Istnieje całe mnóstwo uczuć: miłość, nienawiść, gorycz, radość, smutek, podekscytowanie, zakłopotanie, strach, gniew, pożądanie, poczucie winy, wstyd, wyrzuty sumienia, żal... I żadnego z nich nie potrafimy kontrolować."
Autor posługuje się prostym i przyjemnym językiem. Nie jest on jednak banalny. Ma w sobie coś, co wprost przyciąga czytelnika. A może to po prostu ta cała feeria uczuć, które tłoczą się w książce? Nie sposób ich rozróżnić, nie sposób wymienić. Je się czuje, wypływają z kartek i trafiają do nas. Historia, choć nie jest nie wiadomo jak piękna, ma w sobie coś niesamowicie urzekającego. Mimo momentami swej prostoty zmusza do refleksji i głębokich przemyśleń, nad sobą, nad rodziną, nad ludźmi. Nad światem. Nad instynktami. Nad smutkiem, niesprawiedliwością, rządzą zemsty. Co ta książka ma w sobie takiego, że doprowadziła mnie do wewnętrznego chaosu? Jakim cudem, nawet teraz, gdy ją wspominam, nadal mam łzy w oczach? Trzeba przeczytać samemu i przekonać się na własnej skórze.
"Ktoś kiedyś powiedział, że "Piekło to inni". Nie wiem, kto to był, ale założę się, że mieszkał na wyspie."