Poprzednia część książki, zakończyła się zauroczeniem między Elizabeth, a Felipe, z czasem dochodzi do gorącego romansu, aż w końcu para zakochanych dochodzi do wniosku, że razem chcą spędzić całe swoje życie. Kierowani nieudanymi małżeństwami i związanymi z rozwodem problemami, nie chcą stanąć na ślubnym kobiercu. Postanawiają zamieszkać w domu Elizabeth, lecz jak prawo nakazuje, obcokrajowcy mogą przebywać na obcym terenie tylko dziewięćdziesiąt dni w roku. Dlatego ukochany głównej bohaterki po wykorzystaniu tych cennych dla nich dni, wyjeżdża na tydzień do innego kraju, by znów wrócić i spędzać czas w Ameryce na nowo. Niestety, ale podczas przybycia do domu, Departament Bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych, zatrzymuje Felipe do momentu wyjechania z Ameryki. Okazuję się, że aby Felipe mógł prawnie przebywać na terenie kraju, jedynym rozwiązaniem jest małżeństwo.
"Jedz, módl się i kochaj" to była książka, która zmusiła mnie do głębszych refleksji nad swoim życiem. Spodziewałam się czegoś podobnego z jej kontynuacją. Nawet nie wiecie, jak mocno się rozczarowałam. Jeśli uważaliście, że "pierwsza" część to katastrofa, po tą lepiej nie sięgajcie.
Na pierwszą rzecz, jaką chciałam zwrócić uwagę, jest zdecydowanie sposób napisania tej książki. Autorka pisze fragmenty ze swojego życia, a potem wplata w nie statystki, temat małżeństwa oczami innych oraz różnego rodzaju stwierdzenia na temat zamążpójścia. Bardzo mnie to denerwowało, ponieważ sytuacje życiowe Liz były o wiele ciekawsze niż jakieś tam doświadczenia zrobione przez jakiekolwiek uczelnie. Cały czas miałam wrażenie, że Elizabeth Gilbert wciska nam poradnik i przepis na temat udanego związku, a przecież wiemy, że takowego nie ma. Podobało mi się to, że autorka przy niektórych wypowiedziach innych kobiet oraz wyników badań, wyrażała na temat swoje zdanie (niekoniecznie zgodne z moim). Mogłam wtedy stwierdzić co też Liz sądzi o małżeństwach oraz rozwodach.
Najbardziej jednak wkurzyło mnie to, kiedy autorka napisała, że najbardziej kruche małżeństwo zazwyczaj jest związane z miłości. Ja nie mogłam uwierzyć kiedy zobaczyłam, że coś takiego mogło w ogóle być napisane. Zupełnie się z tym nie zgadzam. Moi rodzice, tak samo jak dziadkowie i wujkowie, nie kierowali się w życiu interesami, a miłością i mimo wielu kłótni oraz sprzeczek nie planują rozwodów, a nawet o czymś takim nie myślą. Po prostu oni rozumieją, że w życiu nie zawsze wszystko będzie szło po ich myśli i nie będzie za każdym razem ktoś głaskał ich po główce. Największą przyjemnością w całej książce było chyba czytanie cytatów rozpoczynających każdy rozdział. Jeden mi się bardzo spodobał, dlatego pozwolę sobie go zacytować:
"Ze wszystkich działań, jakie człowiek podejmuje w życiu, jego małżeństwo najmniej dotyczy innych ludzi; ale spośród wszystkich działań, jakie w życiu podejmujemy, do tego wszystkiego najbardziej wtrącają się inni" John Selden, 1689
Książkę polecam tym, którzy nie są pewni ze swoimi małżeńskimi planami na przyszłość. Nie jest to żadna obowiązkowa lektura dla każdego, ponieważ uważam, że każdy ma na ten temat swoje zdanie i przez tą powieść raczej go nie zmieni. Przy "I, że cię nie opuszczę...czyli love story" trochę się wymęczyłam i cieszę się, że już ją skończyłam. Biorę się za coś bardziej odprężającego.