Poezją Krystyny Dąbrowskiej zainteresowałam się niedawno, może w ciągu ostatniego roku – a właściwie najpierw poznałam autorkę jako tłumaczkę. Potem zatrzymałam się przy kilku jej wierszach opublikowanych na facebookowym profilu Wydawnictwa a5. Przemówiły do mnie na tyle, że postanowiłam kupić jej najnowszy tom, zatytułowany Miasto z indu.
Jednocześnie nie starałam się jakoś specjalnie przygotowywać do jego czytania. Nie zapoznawałam się z charakterystyką twórczości Krystyny Dąbrowskiej, nie czytałam wywiadów z nią, nie chciałam się za bardzo sugerować, więc przeczytałam tylko notę biograficzną. Dałam sobie prawo do własnego odbioru. Wrażenia, którymi się podzielę są zupełnie świeże, bo książkę mam zaledwie od wczoraj.
Często przy lekturze poezji najnowszej tworzy się w mojej głowie bardzo prosty obraz: ludzie siedzą obok siebie i rozmawiają. Najzwyczajniej. Wymieniają obserwacje i refleksje, nie używając zbyt wielu słów. Są oszczędni w ich ilości, ale nie w jakości. Mówią tyle, ile trzeba i to, co trzeba. Wiersze z tomu Miasto z indu w większości ten obraz potwierdzają – nie są najkrótsze, ale nie ma w nich pustosłowia i jest to poezja zrozumiała, wychodząca do czytelnika. Taki rodzaj języka poetyckiego najbardziej mi odpowiada. Wielkie metafory nie potrzebują nadmiaru słów, gdy mają trafnie nazywać sprawy podstawowe i uniwersalne.
A jakie to sprawy? Krystyna Dąbrowska pisze na przykład o czasie – minionym, zmarnowanym, ale i takim, który zmarnowany być musiał i musiał minąć. Wraca do dzieciństwa. Jako osoba dojrzała (a dojrzałość przychodzi wraz ze świadomością, o czym mowa w wierszu Kocyk) przypomina sobie naturalność, która wtedy po prostu w niej była, nieudawana i niećwiczona, a teraz jest kolejną umiejętnością, której każdego dnia trzeba uczyć się od nowa. Wydarzenia osobiste, jednostkowe zgrabnie osadza poetka w wymiarze uniwersalnym (Ultrasonografia). Jej wiersze bywają zapisem krzywdy, ale i nadziei (Wagon ciszy, Duch lasu, Rozpaczulga). Dużo też w tej poezji bardzo wymownych znaków czasu, znaków naszej potworkowatej, kalekiej współczesności (Urodziny, Znikające kłódki, Ukwiał i ryba klaun – wszystkie trzy wiersze wybitne). Tytułowy ind to metal – również on posłużył poetce do zobrazowania braków i potrzeb współczesnych ludzi. Pojawiają się ironia i miażdżące puenty. Łucznik na ścieżce z wiersza o takim właśnie tytule to dobrze nam znany los.
Mowa tu także o cykliczności i rytualności, a do opowiedzenia o nich posłużyły autorce migrujące motyle, które uczyniła bohaterami kilku wierszy. Chciałabym się dowiedzieć, czy rzeczywiście wykonany był przeszczep motylego skrzydła, o którym mowa w jednym z nich, czy to tylko poetycka wizja.
Ostatni wiersz w zbiorze – Kosmos – dotyczy wydarzeń niestety wciąż dziejących się na naszych oczach. Mogliście go przeczytać w Kącie Poetyckim (71).
Jeśli chcielibyście usiąść i porozmawiać z osobą mieszkającą w Mieście z indu, Krystyna Dąbrowska na pewno nie odeśle Was z kwitkiem. Warto ją czytać.