Choć książka Katarzyny Mlek „Zapomnij patrząc na słońce”, ma w tytule rozgrzewającą gwiazdę, to ciepła w powieści niewiele, raczej ziąb i chłód.
7-letnia Hanka w ładnej różowej piżamce siedzi wieczorem w łóżeczku i rozmawia z krukiem. Słodka scena. Zaczyna się bajkowo. Szybko jednak spostrzegamy, bo zaledwie po kilku zdaniach, że coś tu zgrzyta, nie tak powinna układać się opowieść. A gdy dziewczynce zaczyna dziać się krzywda, jesteśmy pewni, że magia uleciała i dziecko tkwi w sennym koszmarze. Jak to dobrze, że można się obudzić. Ale i tu spotyka nas złudna nadzieja, bo rzeczywistość, która otacza Hankę, niewiele różni się od sennych mar. Matka, wiecznie rozdrażniona, zawsze znajdzie powód do krzyków i bicia, mimo że Hanka stara się ze wszystkich sił, by ta była z niej zadowolona. Podczas domowych awantur dziewczynka najczęściej chowa się w bezpieczne miejsce. W takich sytuacjach zwykle reaguje ojciec, odciągając żonę od dziecka. Oboje nauczyli się schodzić jej z drogi. Kobieta ma dodatkowo problem z alkoholem, wstawiona staje wulgarna i bardziej agresywna. Gdy Hanka krzycząc, budzi się z nocnych koszmarów, to ojciec przychodzi ją przytulić i ukołysać do snu, by hałasy nie prowokowały matki. Ale to tylko część prawdy, jaka dzieje się w domu.
Tematyka alkoholizmu, przemocy domowej, wykorzystania seksualnego nie jest niczym nowym w literaturze. Jednak Mlek w zaskakujący sposób pokazuje świat tych trojga. Chyba w pierwszej kolejności mrozi czytelnika dystans samego narratora, który niczym oschły i beznamiętny sprawozdawca relacjonuje wydarzenia. Z rezerwą, bez jakiegokolwiek zaangażowania, jakby przedstawiał materiał z dziedziny nauk ścisłych, chłodno i na tyle, na ile to niezbędne, odcedza emocje, zostawiając na pierwszym planie suche fakty. Dodatkowo Mlek naznacza sceny celowymi skazami. To one powodują pewien dysonans w odbiorze, od razu wyczuwamy, że za chwilę wydarzy się coś złego. A jeśli nawet tak się nie dzieje, to autorka utrzymuje w czytelniku permanentne napięcie, stały stan zagrożenia, wyczekiwania na to, z której strony i kiedy nadejdzie burza. Czujemy się jak Hanka – skuleni, przyczajeni w pogotowiu na atak. Od kontrolowanych rys należy jeszcze rozróżnić swoiste mikroślady, które autorka rozsypuje w tle i które mają wypełnić luki w obrazie, by pomóc czytelnikowi odczytać z nich prawdę, np. drobny gest, nieznaczny ruch, ledwie wyłaniający się szczegół, półmgnienie spojrzenia…
Atmosfera książki Mlek obłapia kleistą papką, momentami dusi tak bardzo, jakby z całego Śląska wypompowano tlen, drażniąca nerwowość nigdy nie opada, a raczej jednostajnie faluje w czujnym wyczekiwaniu na dogodny moment, by uderzyć z pełną siłą. W ten sposób autorka doskonale wprowadza czytelnika w rzeczywistość, w jakiej funkcjonuje Hanka jako dziecko, a później już jako dorosła kobieta. Ponadto przyjęta konstrukcja, w której w centrum narracji staje na przemian każdy z bohaterów, służy do stopniowego odsłaniania następnych jątrzących skrawków życia każdego z nich. W efekcie cierpi już nie tylko Hanka. To trzy nieszczęścia skumulowane w jednej patologicznej rodzinie, rodzinie, w której normalność jest poza zasięgiem.
Stylistycznie Mlek zdecydowała się na krótkie, niemal ascetyczne zdania, przez co informacje ograniczają się do niezbędnego minimum, byle tylko nie wyjść poza drażliwy obszar, byle nie przekroczyć linii, nie dotknąć broczącej rany, która z wierzchu wygląda na zasklepioną, ale w środku stale sieje niszczącego bakcyla. Ta struna jest tak mocno naprężona, że aż czuć jej nerwowe drgania. Mlek, podobnie jak powieściowy kruk, dosłownie dziobie słowem, rani do kości i rozłupuje wnętrze czytelnika, sprawdzając, gdzie przebiega jego próg bólu. Jestem przekonana, że niejednokrotnie będziecie przerywać lekturę, odkładać książkę na bok, by z wyraźną ulgą móc odsapnąć, by wyrwać się z jej kaleczących pazurów. Ale jestem też przekonana, że z co najmniej równym zainteresowaniem do niej będziecie wracać. Czyżby objaw klasycznej fascynacji złem? Złem, do którego Mlek podeszła na zimno, analitycznie, bezdusznie rzeczowo, jakby jednym klawiszem DELETE wykasowała uczucia i emocje. Taki sposób patrzenia poraża.
Na uwagę zasługuje bohater drugiego planu, lecz o pierwszorzędnym znaczeniu. Kruk – zwiastun nadchodzących nieszczęść, prognostyk. To od niego wszystko się zaczyna, a jego symboliczna dwoistość jest wyraźnie dostrzegalna. Zapowiedź słońca, w promieniach którego mają zniknąć wspomnienia nocnych koszmarów i zapowiedź nocy, podczas której jednak beznadziejność dnia wcale się nie kończy. Ni ranek, ni noc nie dają ukojenia, bo to wybór między jednym koszmarem a drugim. Ptak będąc strażnikiem tajemnic, broni ich w książce Mlek bezpardonowo, a jego metodom ulega i mała, i dorosła już potem Hanka. Obserwujemy, jak bohaterka nie umie wyswobodzić się spod narzuconej tyranii, a także nie radzi sobie z narastającym w niej poczuciem winy. I wreszcie kruk to metafora zwyrodniałego rodzica, który zaniedbuje swoje dziecko, tłamsi je, zastrasza, terroryzuje, wykorzystuje. Historia ze Śląska przesycona jest symboliką, ale czyż podobne sceny nie dzieją się wokół naprawdę?