Zoe nie szła do ołtarza w przysłowiowych skowronkach. Krotko przed ceremonią straciła przytomność i przysięgę składała nieco oszołomiona. Pomimo „wpadki” przeżyła z mężem szczęśliwe dziesięć lat. Para organizuje rocznicowe przyjęcie. Dla Zoe to stresujący czas. W związku z wydarzeniem doszło jej wiele obowiązków, a rodzina i przyjaciele... Ci zaczynają się dziwnie zachowywać. Kobietę nachodzą wątpliwości, czy owe oszołomienie w dniu ślubu, było jedynie efektem nieszczęśliwego wypadku.
Shalini Boland napisała thriller, którego akcja opiera się na odkrywaniu skrawków wspomnień, a bohaterkę prowokują do tego przeczucia. „Mam poczucie, że dzieje się coś złego, ale jeszcze nie wiem co”[1] myśli Zoe. I właściwie na tym autorka buduje rzekome napięcie w książce. Na tym, że bohaterce coś się wydaje. Szczerze mówiąc, efekt jest słaby. Większość tych przypuszczeń ma bądź może mieć logiczne wytłumaczenie. Miałam wrażenie, że pisarka wraz z bohaterką wyolbrzymiają ich znaczenie. W efekcie Zoe sprawia wrażenie osoby, która nadmiernie się wszystkim przejmuje, a czytelnik nie traktuje jej obaw poważnie.
W powieści duże znaczenie ma postać siostry Zoe. Wspominam o tym, bo autorka fatalnie poprowadziła jej wątek. Jest to osoba, która wiele lat temu zerwała kontakty z rodziną, a teraz Zoe przypuszcza, że wróciła do rodzinnego miasteczka. W czym problem? Owa siostra jest uznana za zaginioną, a ja nie rozumiem dlaczego. Członków rodziny, w której panie się wychowały łączą bardzo słabe więzi. Autorka nie raz nie dwa podkreśla, że nie byli ze sobą zżyci. Nic więc dziwnego, że dorosła kobieta postanawia pewnego dnia wyjechać i nie chce utrzymywać z nimi kontaktu. Przynajmniej ja tak odebrałam familię, jaką opisała Shalini Boland. Zabrakło mocnych podstaw do zgłoszenia zaginięcia. Właściwie miałam wrażenie, że Zoe zawraca policjantom „gitarę”, bo jej się coś wydaje.
Finał „Żony” jest za to bardzo dynamiczny. Kiedy Shalini Boland postanowiła odkryć wszystkie karty, zrobiła to jak burza. Postarała się nawet o szczyptę grozy. Czy zakończenie było zaskakujące? Biorąc pod uwagę, że za wskazówki miały nam posłużyć krzywe spojrzenia osób otaczających główną bohaterkę to bardzo. Ja nie przepadam za takimi książkami. Lubię w czasie czytania kreować sobie możliwe scenariusze, a tu nie miałam materiału do ich tworzenia. Dodam, że nie wszystkie rozwiązania mnie satysfakcjonują. Chociażby to, dlaczego teraz, a nie wcześniej wypłynęły pewne sekrety. To co zaproponowała Shalini Boland jest na swój sposób logiczne, ale mało ekscytujące.
W powieści „Żona” zabrakło mi napięcia. Doczytałam ją do końca, bo byłam ciekawa co wydarzyło się w dniu ślubu głównej bohaterki. Przypuszczałam, że „coś” musiało, bo inaczej byłaby to książka o rozhisteryzowanej babie. Jeżeli miała by się ona komuś spodobać, to raczej czytelnikom powieści obyczajowych, którzy nabrali ochoty na coś odrobinę mocniejszego. Obawiam się, miłośnikom thrillerów czegoś w niej zabraknie.
[1] Shalini Boland, „Żona”, przeł. Dorota Malina, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022, s. 166.