Lubicie, gdy duety pisarskie tworzą wspólną historię? Jeśli tak to może znajdziecie tutaj coś dla siebie. Magdalena Witkiewicz i Joanna Jax połączyły siły i napisały powieść o bardzo przyjemnym tytule Nadzieja w spiżarni ukryta. Obiecujący tytuł, ale jeszcze bardziej obiecująca wydawała mi się współpraca obu pań – jedna słynie ze szczęśliwych zakończeń i lekkiego pióra, a druga to podobno mistrzyni sag rodzinnych. Czyż z takiego połączenia nie powinno wyjść coś niezwykłego?
Mieli wszystko. Prawie… Pracę, którą kochali, piękny dom na wsi, w urokliwej scenerii lasu i pobliskiej rzeczki, i siebie. Brakowało im jednego – czasu. Wiecznie zabiegani i zapracowani, nie byli w stanie cieszyć się tym, co przyniósł im los. Życie zdecydowało jednak za Łucję, że musi zwolnić. Dopiero wtedy odkrywa, co jest dla niej najważniejsze. Szelest liści pod stopami, wschód słońca nad łąką, świeże jajka od sąsiadki, mleko prosto od krowy i kobiety... Kobiety w różnym wieku, które regularnie się spotykają, by po prostu ze sobą być i tworzyć. Z miłością.
Ta historia zaczyna się jednak od pewnej skromnej nauczycielki, która uwierzyła, że siła kobiet może mieć zapach świeżo upieczonego chleba, a codzienność może być barwna jak misternie wyhaftowana serweta – od żyjącej w XIX wieku Filipiny Płaskowickiej, która założyła pierwsze koło gospodyń wiejskich.
Książki Magdaleny Witkiewicz czytałam wiele razy i w większości był to przyjemnie spędzony czas. Natomiast nie pamiętam, żebym miała okazję poznać twórczość Joanny Jax. Idealna okazja, by nadrobić zaległości. Nadzieja w spiżarni ukryta to powieść, którą czyta się szybko, momentami była naprawdę wciągająca i trudno się było od niej oderwać, ale ewidentnie coś w tym duecie nie wyszło. Mamy tutaj dwie główne bohaterki i dwie historie, które nie wydają się wcale spójne. Tak jakby czytelnik czytał dwie osobne powieści i tylko jedna z nich była wyrazista i trzymająca w napięciu. I mam tutaj na myśli historię Filipiny autorstwa Joanny Jax. Nie jest płytka, ma wyrazistą główną bohaterkę, której kibicujemy i którą podziwiamy. Momentami ma się wrażenie, że akcja toczy się zbyt szybko i jest okrojona, co pewnie ma związek z Łucją i jej historią.
No jak już jesteśmy przy Łucji, to od razu wspomnę, że czuję się rozczarowana. W jej historii nie porywa nic. Jest przewidywalnie, płytko i blado w porównaniu z Filipiną. Oczywiście jak na Magdalenę Witkiewicz przystało, jest zabawnie, lekko i z happy endem, ale niczym nie zaskakuje. Po raz kolejny mamy seniorów, którzy są barwnymi ptakami w jej opowieściach. Są sielskie wręcz przesłodzone klimaty. Mam wrażenie, że to wszystko już było i zabrakło mi porywu świeżości. Czegoś, co uchwyci mnie za serducho jak w pierwszych powieściach pani Magdy.
Nadzieja w spiżarni ukryta to powieść, którą czyta się przyjemnie i szybko, choć nie zawsze satysfakcjonująco. Jest to typowo kobieca książka, w której teraźniejszość miesza się z przeszłością. Lubię, gdy w książkach są retrospekcje i mogę się cofnąć w czasie, więc to jest wielkim plusem tej powieści. Szkoda tylko, że zabrakło spoiwa łączącego oba wątki, bo to, co dostajemy jest trochę naciągane. Po przeczytaniu kilku rozdziałów, od razu widać, która z pań pisała losy Filipiny, a która Łucji. Podsumowując: Nadzieja w spiżarni ukryta to opowieść o kobietach, o przyjaźni międzypokoleniowej i walce w słusznej sprawie. Przyznaję, że liczyłam na więcej, a dostałam średniaczek, który umili czas, ale pozostawia po sobie niesmak. Za to chętnie poznałabym dokładniej losy Filipiny.