"Nagie serca" to dla mnie ostatnie spotkanie z tą autorką, jeśli okaże się, że jednak nie jest nam po drodze. Tak sobie powiedziałam przed lekturą, bo zwyczajnie z reguły trafiałam na bardzo irytujące w jej wykonaniu bohaterki, nudne, dziecinne i nijakie. Dlatego ta książka to nasz ostatnia szansa i jeśli nie zagra między nami nieco chemii, to sobie daruję kolejne powieści. Czytałam również pierwsze opinie osób, które już będąc w połowie lektury zachwycały się tym, że to ta stara, lepsza Hoover. Pomyślałam sobie, że może po raz pierwszy okaże się, że pokocham tę autorkę?
To co, opowiem Wam, o czym tym razem napisała Colleen :) Otóż poznajemy główną bohaterkę, Beyah. Dziewczyna mocno walczy o swoje i wkłada całe serducho i siły w to, by dostać się na wymarzone studia. Kiedy jest to już na wyciągnięcie ręki, dosłownie tuż, tuż, to niespodziewanie jej mam umiera. I zaczyna się koszmar. Dzieje się to na dwa miesiące przed rozpoczęciem studiów więc Beyah musi przetrwać i przeżyć ten czas u ojca. Postanawia, że będzie siedzieć cichutko, niczym myszka pod miotłą i broń Boże nie będzie się wychylać. Oby przetrwać. I w zasadzie to nie byłby taki głupi pomysł, ale trafia na chłopaka, który ten plan burzy. Co z tego może wyjść? Uczucie, a może chwilowy, wakacyjny romans, tak jak to by chciała nasz bohaterka? Musicie przekonać się sami.
Z zasady staram się nie czytać opisów z tyłu okładek, bo potrafią zdradzić zbyt wiele z fabuły. Jak już jestem po lekturze, to czemu nie, ale przed? Nigdy. W tym przypadku to był idealny plan dlatego, że gdy po przeczytaniu ostatniej strony mój wzrok powędrował właśnie do opisu, to w życiu po tę książkę bym nie sięgnęła. Okropnie zniechęcający. Dlaczego? Otóż głównych bohaterów połączył... smutek. Chociaż nie! W zasadzie to fakt, że lubią smutne rzeczy, żebyście mnie nie zrozumieli źle. Tu niw chodzi o to, że oboje cierpią tylko o to, że oboje lubią smutne rzeczy. Serio? Czym właściwie są takie rzeczy? Smutne maskotki? Smutne piosenki? Na jakiej podstawie się stwierdza, że coś jest smutne? No bo dla mnie może być smutna dana piosenka, a dla kogoś innego nie. Ot, subiektywne podejście, ale może się mylę.
Kolejny raz mam wrażenie, że autorka poleciała schematami. Dziewczyna z biednej rodziny, chłopak z przebrzydle bogatej i oczywiście on ma tajemnice, ona jest w żałobie po matce, ale wywiązuje się między nimi pewnego rodzaju relacja. Postanawiają, że będzie to tylko związek tymczasowy, ale jednak to się nie udaje. Ostatecznie chłopak ma jakieś tajemnice, grzeszki przeszłości. Kolejny bad guy? Przecież dziewczyny kochają złych chłopców, prawda?
Pomijając irytującą główną bohaterkę, niezwykle naiwną, a zdawałoby się, że jednak gdzieś przebłyski w jej głowie mądrości są skoro chce iść na studia, spełniać marzenia, zawalczyć o siebie i coś w tym życiu zmienić, to ogólnie czyta się szybko i przyjemnie, bo książka napisana jest lekkim, młodzieżowym stylem.
Co prawda przekonałam się, że mi z Colleen nie jest po drodze, ale rozumiem skąd zachwyty nad jej powieściami.
Wydawnictwu Otwarte bardzo dziękuję za egzemplarz!