Dotarła do mnie niedawno kolejna, bogato ilustrowana książka Grażyny Bąkiewicz. Jest to szósty tom serii „Ale historia…”, z którą mam same pozytywne wspomnienia. Zabawa, w której ukrytych jest mnóstwo cennych informacji. Gdzie tym razem wylądowała klasa pana Cebuli?
Tym razem narracja przedstawiona jest z perspektywy 12-nastoletniej Oli, która podejrzewa się o przypadłość związaną z wysokim poziomem hormonów szczęścia – cieszy ją absolutnie wszystko, od wstawania do szkoły po deszcz. Ola wraz ze swą klasą przenosi się do Polski z XIX i XX wieku. Poznaje między innymi: bohaterów, spiskowców, 3 typy ludzi, powstania oraz generała Józefa Piłsudskiego. Ale najważniejsza misja, to znaleźć monety, na które przetopione zostały korony i berła polskich królów. Nie ma szans na nudę!
Grażyna Bąkiewicz po raz kolejny zachwyciła mnie lekkością przekazywania wiedzy. Wkręciłam się, choć nie tak bardzo, jak przy poprzednich częściach. Tym przysłowiowym kamieniem w bucie jest najpewniej zbyt krótki przeskok w czasie. Ponadto nie przemówili do mnie niektórzy bohaterowie. Byli jacyś tacy nijacy. Niby bohaterowie ważni dla Polski, ale… tacy trochę ważniacy z importu :D
Jednak niezmiennie na mej twarzy gościł uśmiech, gdy spoglądałam na nowe ilustracje, których było od groma. Raz mniejsze, raz większe, ale prawie na każdej stronie. Jestem przekonana, że młodzi czytelnicy docenią je po stokroć bardziej! Bohaterowie zostaną z nimi na długo po lekturze i chętnie będą spotykać się z nimi ponownie. To taka fajna relacja, której jestem pewna. I wiedza! Dla mnie to powtórka ze szkoły, ale też mnóstwo ciekawostek, o których nie miałam pojęcia. Wiecie... w szkole rzadko kiedy dochodzi się do okresu XX wieku. Taka klątwa.
„Ale historia… Mamy niepodległość!” to fakty przedstawione w przystępny i ciekawy sposób. Zainteresują nie tylko młodych, ale tych znacznie starszych. Nie ma się czego bać, warto sięgnąć i odświeżyć sobie niektóre fakty. Zwłaszcza teraz, gdy lada moment obchodzić będziemy kolejną rocznicę odzyskania niepodległości. Warto też dać ją dziecku do przeczytania lub przeczytać ją wspólnie. Niech nasze pociechy zrozumieją znaczenie 11 listopada. Niech wiedzą, że to nie jest zwykły dzień wolny od szkoły, ale też coś więcej.
Po lekturze naszła mnie pewna refleksja. Dwie. Może znacznie więcej. Ta niepozorna książeczka dla dzieci skłoniła mnie do dłuższej chwili refleksji, za co jestem jej wdzięczna. Mam nadzieję, iż takich osób jest/będzie znacznie więcej. Bo warto czasem „zatrzymać się w miejscu” i spojrzeć na wszystko inaczej.
Polecam, polecam, i jeszcze raz polecam. Jeśli spodobały Wam się poprzednie tomy, ten również omota Was swoją magią. A gdy poczujecie przypływ weny, możecie nawet chwycić za kredki i dać upust emocjom. Taka dodatkowa zaleta tej cieniutkiej książeczki.