Lubię wspominać stare rzeczy, odwiedzać miejsca, w których nie byłam przez dłuższy czas. Jak widać nie wszyscy lubią powroty. Jedną z takich osób jest główna bohaterka książki Kasi Bulicz–Kasprzak pt. "Nie licząc kota, czyli kolejna opowieść miłosna" – Joanna. W jej życiu wszystko jest w porządku. Ma partnera, który uparcie nie chce się jej oświadczyć, pracę, spokój od rodziców, którzy mieszkają za oceanem i nie rozumieją, na czym polega różnica czasowa. Tą zwyczajną prozę dnia przerywa telefon od jej mamy o czwartej nad ranem. Jak się okazuje umarła ciocia Wanda, która wychowywała Asię przez 3 lata – 3 najgorsze lata jej życia. Rodzicielka prosi ja, aby pojechała na pogrzeb, jednak kobieta wymiguje się od tego i wyjeżdża tam dopiero za 3 dni, bo – jak się okazuje – wszystkie rzeczy ciotki zostały przepisane na nią. Po pierwszym szoku rusza do rodzinnego miasteczka, gdzie wszystkie wspomnienia, o których raj bardzo starała się zapomnieć powracają ze zdwojoną siłą.
Pierwsze, co rzuca się w oczy to niebanalny sposób pisania. Styl autorki jest naprawdę ciekawy i ujmujący. Może opisy nie wciągają nas tak, jak u innych, bardziej doświadczonych, pisarzy, jednak widać tutaj naprawdę duży potencjał, który – mam nadzieję – pisarka rozwinie w talent. Sama postanowiłam przeczytać tą książkę, przez jej tytuł. Nie można go uznać za nietuzinkowy, ale należy do tych bardziej chwytliwych niż np. Ostatnie wspomnienie.
Autorka przedstawiła nam zwyczajne miasteczko, których jest tysiące w naszym pięknym kraju. Każde z nich ma jakąś historie do opowiedzenia, jednak żadne nie różni się zbytnio od innych. Do takiego miejsca trafia Asia i już po kilku godzinach chce, jak najszybciej się stamtąd wynieść. Niestety musi załatwić całą sprawę związaną z przejęciem rzeczy zapisanych w testamencie. Do tego czasu będzie zmagała się z takimi ludźmi, jak namolna sąsiadka, przystojny notariusz, dziwna nowa znajoma, stara miłość.
Jak łatwo zgadnąć główna bohaterka podczas pobytu w swoim rodzinnym mieście wspomina wszystkie okropieństwa, które jej się tam przydarzyły oraz inne nieszczęścia. Jest to dość denerwujący aspekt tej historii, ponieważ, jak się okazało, historii miłosnej znajduje się tutaj tyle, co napłakał tytułowy kot. W gruncie rzeczy cała książka opowiada o wspomnieniach Aśki, użeraniu się z kolejnymi osobami. Na naszą Miłość przychodzi tutaj czas dopiero pod koniec powieści, kiedy nagle wszyscy wyznają sobie uczucie i tworzy się nastrój obrzydliwej słodyczy, jaki często widać w tanich romansidłach.
Kolejnym dość dużym minusem jest główna bohaterka, która nie wie, czego chce. Ma ponad 30 lat, a zachowuje się jak dziecko przed półką ze słodyczami, niewiedzące, co wybrać. Jej zachowanie często robi się nieadekwatne do jej myśli, przez co nie możemy zrozumieć, o co dokładnie chodzi. Celowo utrudnia sobie życie i zamiast załatwić wszystko w kilka dni, siedzi tam mnóstwo czasu. Co do reszty postaci, to trudno wyrazić tu jakąkolwiek opinie, ponieważ prawie nic się o nich nie dowiadujemy, a gdy już coś wiemy, to przestaje to być istotne. Niestety tutaj autorka trochę kiepsko wyszła i do końca powieści ci bohaterowie pozostali bezbarwni i bezosobowi.
Po tylu negatywach przychodzi czas na pytanie: czy jest w tej książce coś, co da się lubić? Trudno mi jednoznacznie na nie odpowiedzieć, ponieważ dla mnie ta historia nie ma żadnej wartości, jednak ktoś w tej powieści może odnaleźć swoje życie, zapisane z innej perspektywy. Lecz na pewno wiem, że "Nie licząc kota" to ciekawa pozycja, która może zainteresować dziewczyny/kobiety, lubujące się w takiej prozie. Osobiście nie wyobrażam sobie fana fantastyki, czekającego niecierpliwie nad tekstem pani Bulicz–Kasprzak na to, co powie Asia.
Podsumowując, sądzę, że powieść "Nie licząc kota, czyli kolejna historia miłosna" jest obowiązkową pozycją dal fanów, przepraszam fanek takiej literatury oraz serii Babie Lato. Czytelniczkom, które wolą ciekawsze i bardziej ekspresyjne historie odradzam tę książkę.