Drogie moliki książkowe,
Czy zauważyliście nowy trend wśród pisarzy fantastyki? Coraz częściej odchodzą już oni od tworzenia nowych światów, a bardziej skupiają się na opowiadaniu mitologii w całkiem nowym stylu.
Mehr jest półsierotą, nieślubną córką cesarskiego urzędnika. Jest cicha, na pozór pokorna i ma macochę, która robi co może, by zamienić jej życie w piekło.
Bo Mehr ma też moc, którą odziedziczyła po wygnanej matce. W jej żyłach płynie pradawna magia, przekazywana z pokolenia na pokolenie od czasów, gdy bogowie stąpali po ziemi między ludźmi. I wcale nie jest pokorna.
Kiedy historia zatoczy koło a ludzka nienawiść sięgnie po krew Mehr, dziewczyna będzie musiała wykorzystać wszystkie swe zdolności, siłę woli i błyskotliwy umysł, by ratować swoje życie i przyszłość ukochanej, młodszej siostry.
W świecie, w którym cierpienie jest nieodłączną częścią życia, w którym nienawiść karmi ludzi niczym chleb a mówienie prawdy wiąże się z nieuchronnymi konsekwencjami, dziewczyna taka jak Mehr ma tylko dwie drogi: może wygrać albo umrzeć. Przy czym w drugim przypadku, nikt nie uroni po niej choćby jednej łzy.
Fabryka słów znana niegdyś z mistrzowskich cykli fantastyki, swego czasu została zapomniana, do czego swoje trzy grosze dołożył Uroboros wydając, raz za razem ciekawsze tytuły. Teraz to pierwsze wydawnictwo próbuje odbić się od dna, pokazując swoim fanom, że nadal potrafi wydawać jedne z lepszych tytułów gatunku. Jednak czy "Cesarstwo piasku" będzie takim mostem, żeby na nowo połączyć Fabrykę słów z dawnymi czytelnikami?
Moja pierwsza myśl przy debiucie Tashy Shuri? - gdzieś to już czytałam. Dla mnie są to na nowo opowiedziane "Wojny makowe", ale w całkowicie innej kulturze. Co prawda same główne bohaterki dzieli wszystko, co tylko możliwe - począwszy od pochodzenia, skończywszy na charakterze i to jak dążą do własnego celu. Jednak obie mają swoje magiczne, mroczne strony. Rin wywodzi się z dawnego plemienia, które służyło bogom, natomiast Mehr z ludu, który swą moc zawdzięcza demonom. Obie przez pierwsze tomy próbują odnaleźć siebie, swoje miejsce wśród ludzi, którzy nimi gardzą, bo się boją. Obie odnajdują wsparcie w mężczyznach, którzy wywodzą się z tej samej krwi. Obie mają swoich mentorów, są praktycznie sierotami i próbują walczyć o wolność… a na tym podobieństwa się nie kończą.
Czytałam wiele opinii przed premierą książki i dużo z nich mówiło, że to kiepskie połączenie "Wojen makowych" z "Miastem mosiądzu". Tego drugiego cyklu jeszcze nie czytałam, więc ciężko jest mi się na ten temat wypowiedzieć, ale jakbym nie spojrzała na tę powieść i próbowała odciąć się od tej pierwszej trylogii, tak nie potrafię. Nawet nie chodzi o mnogość podobieństw między bohaterkami, ale sam styl autorki - klimat powieści jest tak samo mroczny, a jednocześnie napawający nadzieją.
Fabularnie ta książka nie jest skomplikowana, ale nie jest też interesująca. Autorka próbuje z rozdziału na rozdział nas zaskoczyć czymś nowym aż do tego stopnia, że jej kolejny krok jest przewidywalny. Największym problemem jest to, że po tygodniu nie pamiętam, jak "Cesarstwo piasku" się zakończyło!
Książka jest wydana przepięknie, ale czy dla takich bubli w środku faktycznie warto zapłacić prawie sześćdziesiąt trzy złote? Widziałam, że jest już zapowiedziany drugi tom, który w Polsce ma mieć premierę pod koniec września. Myślę, że do tego czasu wiele osób o niej zapomni i nie wiele sięgnie po kontynuację. Dla mnie jest to czas, żeby przemyśleć, przeczytać drugi raz i zdecydować ostatecznie czy jest w niej na tyle dobrych elementów, aby kontynuować ten cykl.