"It ends with us" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Colleen Hoover. Jeżeli chodzi o samą autorkę, słyszałam o niej dużo dobrego, jednak zawsze mam pewne opory przed sięganiem po książki popularnych autorów, ponieważ najczęściej jestem nimi po prostu rozczarowana.
Pierwszy tom serii "It ends with us" przeczytałam głównie ze względu na zbliżającą się premierę ekranizacji, ponieważ wyznaję zasadę — najpierw książka, potem film. Oczywiście nie zawsze mi się to udaje, ponieważ czasami dopiero na sali kinowej lub oglądając film w telewizji, dowiaduje się, że ma on powiązanie z książką, ale zdarza się to bardzo rzadko. Z "It ends with us" było jednak inaczej, wiedząc o tym, że zostanie zekranizowana, podjęłam świadomą decyzję, aby przeczytać ją dopiero bezpośrednio przed premierą. Czy zatem jestem zadowolona z lektury? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Zanim zabrałam się za czytanie, miałam swoje wyobrażenie o tej książce. Jest ona tak znana i popularna, że chcąc nie chcąc, mniej więcej wiedziałam, o czym jest i czego mogę się po niej spodziewać. Jednak muszę przyznać, że finalnie książka okazała się zdecydowanie lepsza, niż oczekiwałam.
Należę do tych czytelników, którzy lubią sobie czasem popłakać podczas zagłębiania się w lekturze i wcale się tego nie wstydzę. Zawsze powtarzam, że historię, które wywołują we mnie wiele skrajnych emocji, są tymi, które najbardziej lubię. Zajmują one specjalne miejsce w moim sercu i właśnie tak było w przypadku opowieści o losach Lily Bloom. Powieść napisana przez Colleen Hoover mocno chwyciła mnie za serce i myślę, że zostanie w mojej pamięci na długo. Nie tylko ze względu na samą treść i jej przekaz, ale również dlatego, że autorka opowiedziała w niej również swoją własną historię. Oczywiście mam świadomość, że wielu autorów przemyca w swoich książkach własne doświadczenia, jednak nie każdy z nich potrafi się otwarcie do tego przyznać. I nie zrozumcie mnie źle — nie wymagam tego, bo każdy ma prawo do prywatności, jednakże myślę, że trzeba mieć bardzo dużo odwagi, aby publicznie mówić o swoich lękach i dramatycznych przeżyciach, więc podziwiam osoby, które się na to decydują.
Jeżeli chodzi natomiast o samą historię Lily Bloom, bardzo podobały mi się fragmenty, w których wracała do swojej przeszłości. Listy do Ellen to coś, czego totalnie się nie spodziewałam i muszę pochwalić autorkę za ten pomysł, ponieważ był świetny! Urzekło mnie to, co zostało w nich opisane i chociaż brakowało mi perspektywy Atlasa, cieszę się, że chociaż w taki sposób mogłam poznać jego historię.
Myślę, że "It ends with us" to jedna z tych książek, którą trzeba przeczytać samemu. W mojej ocenie nie da się tak po prostu opowiedzieć tego, co znajduje się na jej kartach. Tę lekturę trzeba poczuć.
Mam nadzieję, że twórcy filmu stanęli na wysokości zadania i wyciągnęli z tej historii wszystko to, co najlepsze, a oglądanie ekranizacji będzie czystą przyjemnością, a nie rozczarowaniem. Jestem też bardzo ciekawa dalszych losów Lilly Bloom, dlatego, gdy tylko ochłonę po lekturze pierwszego tomu, zabiorę się za kolejny.