Tragiczna historia turystów w Dolinie Diatłowa interesuje mnie już od jakiegoś czasu, jednak dotąd nie miałem okazji przeczytać żadnej książki o tym incydencie. Dzisiaj, kiedy skończyłem "Martwą górę" Donniego Eichara, się to zmieniło.
Jakże mnie ta pozycja zawiodła. Ogromnie! Oczekiwałem jedynie rzetelnego reportażu, sprawnie napisanego, który opisałby przebieg i wyjaśnił przyczyny tragedii. Dostałem natomiast twór, który pozostawia wiele do życzenia.
Książka jest okropnie przegadana. Autor próbuje czasami rzucać żartami, które po pierwsze nie śmieszą, a po drugie chyba nie przystają do formy reportażu i kalibru opisywanego incydentu. Eichar za dużo wtrąca swojego autorskiego "ja", co niepotrzebnie przedłuża "Martwą górę". Nie czytałem tej książki, żeby dowiedzieć się o tym, jak autor za bardzo zabalował pewnego wieczoru i wypił o jedno piwo za dużo, tylko po to, żeby zapoznać się z historią zmarłych turystów.
Głównym problemem tego reportażu jest to, że Eichar próbuje szukać sensacji. Chce rozdmuchać tragedię i zyskać rozgłos. Interesuje go to bardziej niż odkrycie prawdy. W książce zdecydowanie przebija się autor-dziennikarz, a nie autor-policjant, autor-detektyw. Kiedy sięgam po pozycję o historii na Przełęczy Diatłowa, chcę czytać dokładnie o tym, a nie jak w autorze budził się zew wypraw, jak kupował zimowe ubrania czy surfował po wybrzeżu Ameryki Południowej.
Słowem, które dobrze opisuje "Martwą górę", jest też chaos. Autor nie prowadzi jednej linii fabularnej, a trzy (historia turystów, oficjalne śledztwo, prywatne dochodzenie autora). I jednocześnie je ze sobą przeplata. Miejscami też silnie fabularyzuje, co znowu nie przystaje do formy reportażu. Nie wiadomo, gdzie kończy się prawdziwa historia, a zaczyna fikcja.
Eichar udaje, że zna Rosję. To kolejny problem tej pozycji. Często rzuca faktami prosto z Wikipedii. Wygląda to śmiesznie, szczególnie w oczach Polaków, którzy jednak historię Rosji znają, bo ta często splatała się z historią naszego kraju.
O przygotowaniu i researchu autora najlepiej świadczy to, że najbardziej merytoryczną częścią książki są przypisy tłumacza. Mimo że do jego kompetencji raczej nie zalicza się prostowanie słów autora, to jednak Piotr Cieślak zrobił świetną robotę. Chapeau bas! Na uwagę zasługuje też opracowanie fotograficzne tej pozycji (w odróżnieniu od beznadziejnych opisów zdjęć autorstwa samego Eichara).
"Martwa góra. Historia tragedii na Przełęczy Diatłowa" niezwykle mnie zawiodła i skutecznie odtrąciła od dalszego zgłębiania historii tego incydentu. Muszę chyba poczekać aż poczytelniczy kurz opadnie i znowu poczuję chęć na przeczytanie innej książki o tym wydarzeniu. Mam nadzieję, że trafię na rzetelniejszą pozycję.