Nie ma co budować tutaj zbędnego suspensu. Zakochałam się w Strandze i kropka.
Znacie te moje historie – znalazłam przez przypadek, kosztowała złotówkę (czasem pół), podobała mi się okładka i tytuł, biorę (było tak ze Słonecznikową zimą i Wysoką falą). Strangę znalazłam w internetowym sklepiku biblioteki szczecińskiej, więc przyszła w wielkim kartonie z kilkunastoma innymi ekscytującymi znaleziskami. Czułam, że to będzie coś ważnego, innego. I wiecie, kocham nie mylić się w takich kwestiach.
Klimat oddalonego od cywilizacji wiejskiego domu. Bohaterka, która nieustannie do czegoś lub kogoś tęskni. Rozpamiętuje minione miłości lub sytuacje, których nadal nie może pojąć. Przeprowadza w głowie rozmowy, które się nie odbyły i raz po raz odtwarza te prawdziwe.
Po pierwszych fragmentach domyślamy się, że jest w ciąży (co jest dla mnie super ciekawe, bo odkąd jestem matką, lgnę do takich wątków), ale ta teraźniejszość, tak naprawdę ustępuje miejsca zdarzeniom z przeszłości, które wpłynęły na chwilę obecną.
Ale nawet ten zabieg skakania po flashbackach, na który trochę narzekałam na początku, zyskał uroku w moich oczach. Na pozór przypadkowo wplecione kolejne migawki rozmów z przeszłości, dawnych zdarzeń nabierają swojego rytmu. I pokochałam to. To, jak napisana jest Stranga przemawia do mnie w stu procentach. Przepiękny dobór słów. Precyzyjnie zbudowany niesamowity klimat. Niedomówienia, nieoczywistości, lekkie metafory, senne majaki i rój wspomnień... Kurczę, no czytałam kolejne strony i myślałam – kobieto, czy Ty to napisałaś dla mnie? Czy jakimś cudem wiedziałaś, że po czterdziestu latach od wydania tej książki, taka Karo trafi na nią, przyłoży ją do serca i będzie się zachwycać każdym rozdziałem?
Na koniec bonus, bo powiem Wam, że bohaterka powieści Marii Terleckiej należała do #sadgirlsclub zanim to było modne. Także oficjalnie Stranga dołącza do mojego zestawienia #SADGIRLBOOKS. Nie wiem, jak uda Wam się znaleźć tę książkę, ale jeśli jakimś cudem na nią traficie – w antykwariacie, na półce u babci czy mamy – CZYTAJCIE. I pamiętajcie, co Wam mówiłam.
Jeszcze w tym roku nie trafiłam na książkę, w której nic by mi nie przeszkadzało. W sumie już od dawna. Waham się nad 9.5 a 10, bo jestem słaba w dawaniu dziesiątek (filmom tak samo), ale jeśli w czasie lektury jestem w stanie takiego zakochania, to chyba musi być to...