Na początku ustalmy sobie jedno: wszelkie punkty wspólne tej książki ze steampunkiem kończą się na okładce, tudzież oprawie graficznej książki. Wszystkich napalonych na rasową powieść, z której aż bucha gorąca para, będą zawiedzeni. Nie, żeby była to książka zła – ot, po prostu przypadek dobrego, ale ‘źle’ sprzedawanego towaru.
Bawaria, Monachium, druga połowa XIX wieku. W hotelu Nymphenburg zatrzymuje się młoda dama, Corrisande Jarrencourt. Z pomocą swojej przyzwoitki, Mrs Parslow, ma zamiar w nowym mieście znaleźć odpowiedniego kandydata na męża. Monachijskie salony czekają na bale, przyjęcia i śniadania z jej udziałem. Jednak, zupełnie niespodziewanie wpada w sam środek polowania grupy oficerów na potężny artefakt i istotę z innego świata. Musi porzucić tymczasowo plany zamążpójścia i odnaleźć się w nowej sytuacji, która jak się okaże, będzie miała niebagatelny wpływ na jej życie. Pełni fabuły dopełniają oficerowie, którzy wysłani przez Ludwika II Bawarskiego muszą odnaleźć tajemniczy zwój, nie zranić osób postronnych i nie zwrócić za bardzo ich uwagi, a jednocześnie zachować masę skomplikowanych zasad ówczesnej etykiety. Będzie to od nich wymagać istnych akrobacji cyrkowych i żelaznej cierpliwości, szczególnie gdy mamy do czynienia z niebywałym zagęszczeniem dżentelmenów i dam na metr kwadratowy.
Nie wiem, gdzie kierować swoje główne uwagi: czy w stronę autorki, czy też w stronę wydawcy. Chyba raczej w stronę tego drugiego. Niestety, trzeba uświadomić, że umiejscowienie akcji w drugiej połowie XIX wieku i w wykreowanej rzeczywistości, odstającej od historycznej, opcjonalnie w kierunku magii, wampirów itp. nie jest jedynym wyznacznikiem powieści steampunk. Nawiązanie do epoki wiktoriańskiej, epoki pary w takim rozumieniu nie może ograniczać się jedynie do charakterystycznej wówczas mocno przesadnej etykiety. Nawet jeśli jest mowa jedynie o szczypcie – tutaj nie ma nawet ziarenka.
Mamy tak naprawdę do czynienia głównie z romansem historycznym, mocno inspirowanym epoką wiktoriańską, ale zdecydowanie nie steampunkiem. Nie brakuje tu ogromnej dawki fantastyki, a także dobrej jakości kryminału. Częste humorystyczne wtrącenia (ale nie czarny humor) i żarty sytuacyjne ubarwiają dosyć poważną i miejscami mroczną fabułę, a do tego pokazują, że autorka jednocześnie jest zafascynowana i bawi się bazą wykreowanego świata. Do tego widać, że nie jest to kolejna typowa historia, gdzie grupa tych dobrych ugania się za potworem i przeszkadza im kilku tych złych. Mamy ciekawą adaptację, gdzie wskazany schemat jest prawie niewidoczny. Na korzyść działa również bogate i barwne słownictwo, świetnie uzupełniające bardzo dobry warsztat pisarki pod kątem XIX-wiecznej kultury.
Nie ma co przez wydawniczą pomyłkę skazywać książki na zakurzenie w czeluściach regału. Kiedy już czytelnika opuści złość z braku tak obiecywanego steampunku, będzie on miał możliwość czytania oryginalnej, naprawdę świetnej, wciągającej powieści, tyle, że przerwanej brutalnie końcem pierwszego tomu :)
[Recenzja pierwotnie opublikowana na blogu
www.zakladnik-ksiazek.pl]