Twórczość Marty Kisiel jest rozbrajająca. Nieustannie bawi błyskotliwymi bohaterami, całą masą dziwności i absurdów oraz komizmem prozaicznej codzienności. Największym zaletą pozostaje jednak język pełen lekkiego dowcipu, zabaw słowem i złośliwych dialogów. Gdyby Marta Kisiel napisała instrukcję obsługi odkurzacza, rżałbym przy tym jak szkapa na dopalaczach.
Główną bohaterką książki jest 25-letnia Salomea Przygoda. Dziewczę o nieokiełznanym, kipiącym i buchającym erotyzmie (słowa jej matki, nie moje). Przez całe swoje dotychczasowe życie mieszkała wraz z nieznośnym bratem oraz nad wyraz otwartymi rodzicami. Na spółkę z usposobieniem rodzicieli męczył ją podły i złośliwy pech, nieustannie dbający, by przypadkiem się nie nudziła. Może nie rzucał jej wielkich kłód pod nogi, ale troszczył się, by dość regularnie ją popchnąć, pomęczyć, uszczypnąć lub podłożyć jej kończynę. Salka, będącą już dorosłą kobietą, swojego losu znosić dłużej nie mogła i zdecydowała się czmychnąć w objęcia dorosłości i samodzielności. Plan sensowny i godny podziwu. Problem jest taki, że rodziców może i da się zostawić z tyłu w tumanach kurzu. Pech jest jednak na wyposażeniu i ani myśli dziewczyny odstąpić nawet na krok.
Ucieczka w dorosłość kończy się na Lipowej 5, na chodniku przed podniszczonym i solidnie poszarpanym przez wygłodniałe zęby czasu domostwem. Przerażająca nieruchomość z wieżyczką na wyposażeniu wygląda, jakby była w stanie najwyższej gotowości do odegrania istotnej roli w filmie grozy o duchach z nieszczęśliwym romansem w tle. W tym momencie Konrad Romańczuk z Dożywocia mógłby poklepać Salkę po ramieniu i powiedzieć, że dokładnie wie, jak to jest, gdy życie rzuca człowiekiem w takie miejsce. Znając jego losy, można żywić gorące nadzieje, że na sympatyczne dziewczę czekają za zakrętem perypetie z gatunku tych dziwnych, które może i nadszarpną nerwy, jednak swym urokiem załagodzą wszelkie życiowe otarcia. Nazwisko zobowiązuje i Salkę na pewno spotka warta zapamiętania przygoda. W tym momencie pech już głupio się szczerzył i tylko zacierał ręce.
W przeciwieństwie do Dożywocia dziwne rzeczy tym razem nie uderzają bohaterki niczym obuch. Chwila. To znaczy, dzieją się dziwne rzeczy i to całkiem sporo, ale większość z nich trzyma się sprawnie w ramach rzeczywistości. Chociaż wiekową panią miażdżącą entuzjastycznie „empeców” w World of Warcraft napotkać można równie łatwo, jak smoka na hałdzie złota, to jednak gdzieś na pewno taka jest. Pani, nie hałda. Element fantastyczny natomiast autorka wplata subtelnie i powoli, bez specjalnych szaleństwa. Wiele elementów można rozgryźć niemal od razu, a kolejną chwilę później. W przypadku historii pisanych przez Martę Kisiel żadne oczywistości i fabularne naiwności nie przeszkadzają i nie mają najmniejszych szans na zepsucie zabawy. Ponieważ to dobra zabawa jest priorytetem i daniem głównym. Autorka pisze w końcu językiem barwnym, bogatym i rozbrajającym. Bawi się słowem z ułańską fantazją. Dialogi pełne są rubasznego humoru i kąśliwych docinek, a opisy obfitują w środki stylistyczne z dominacją personifikacji wszystkiego co się tylko nawinie. Natomiast wszyscy bohaterowie, jak jeden mąż, są błyskotliwi oraz dysponują zaawansowanym słowotwórstwem na podorędziu. Owszem, są przerysowani i mocno komiczni, ale przecież w twórczości Kisiel chodzi o to, żeby ich pokochać całym sercem, a w domu na Lipowej 5 zapragnąć wynajęcia pokoju.
W Nomen Omen Marta Kisiel pokazała również, że potrafi pisać nie tylko o uroczej i słodkiej codzienności fantastycznych cudaków i przezabawnych dziwadełek, tak jak miało to miejsce w jej książkowym debiucie. Tym razem złapała za fraki horror oraz odrobinę mrocznego przejmującego klimatu. Komiczne dialogi przeplatają nieprzyjemne wspomnienia z czasów wojny, a dobry humor bohaterów pozostaje rozwiany przez świadomość, że po mieście biega przywrócony do życia prapradziadek o nieprzyjemnym charakterze. Autorka całkiem sprawnie wywołuje lekkie ciarki, jednak pozostaje równie radosna i urocza co dotychczas. Co prawda Nomen Omen nie jest rasową literaturą grozy, która mogłaby przybijać piątkę z Kingiem czy Lovecraftem, ale porządną i relaksującą młodzieżową przygodą, która śmiało może zbijać żółwiki i wszystkie inne gady z dzieciakami ze Stranger Things.
RuBryka Popkulturalna ocenia 9/10
Recenzja ta została początkowo opublikowana na portalu Nerdheim.pl