„Zastanowił się chwilę, z powrotem spoglądając w otchłań. Zdawało mu się, jakby i ona patrzyła na niego swoimi ciemnymi, głębokimi oczami, które jednych przerażały, drugich hipnotyzowały, a jeszcze innych kusiły”
Komisarz Robert Foks powraca. Nad Warszawą rozpętała się prawdziwa śnieżyca. Wkrótce zostaje odnalezione zamrożone ciało kobiety. Komisarz zostaje wezwany na miejsce zbrodni. Kolejny raz jest zmuszony do współpracy z Elizą Kowalczyk — prokuratorką, która nie pała do niego sympatią, z wzajemnością. Jednocześnie Kowalczyk, próbuje rozpracować grupę, która atakuje przypadkowych ludzi.
„Ona idzie tropem makabrycznego kolekcjonera ciał. On podąża za przerażającym skowytem. Oboje ścigają się z czasem. Są przekonani, że jedno z nich nie wyjdzie z tej sprawy cało”.
„Skowyt” to drugi tom z serii z komisarzem Robertem Foksem. Przy okazji poprzedniego tomu pisałam, że to była moja druga szansa dana autorowi. I powiem Wam, że zupełnie nie żałuję dania tej drugiej szansy. „Skowyt” w moim mniemaniu był jeszcze lepszy niż „Pomsta”.
Robert Foks już tak mnie nie denerwuje. Mam wrażenie, że trochę się ogarnął i mimo dalszego niecodziennego podejścia do spraw, to jego postać jest zbudowana bardziej przystępnie. Zobaczyliśmy drugą stronę Foksa i już teraz wiem, co niektórzy z Was zobaczyli w nim przy okazji poprzedniego tomu.
Autor zaskakuje nas pomysłem na fabułę i sposobem prowadzenia akcji. W tej książce napięcie wręcz rozrywa nas od środka i wydusza z nas skowyt. Emocje sięgają zenitu. Tak bardzo, że od połowy miałam ochotę przeskoczyć resztę, żeby w końcu poznać zakończenie. I nie dlatego, że się nudziłam. Wręcz przeciwnie, momentami serce waliło mi niczym młot i obgryzałam paznokcie z nerwów.
„Skowyt” podobnie jak „Pomsta”, to kryminał, w którym dostajemy dużą dawkę sensacji. Tym samym nieco przypomina mi książki o Colterze Shawie albo Jacku Reacherze. I podobnie jak pierwszy tom porusza wiele ważnych tematów. Cała książka jest oparta na pewnym zjawisku, które, chociaż pozornie zostało wyeliminowane z naszego świata, to wciąż jest obecne i ma się niestety dobrze. Oczywiście nic więcej nie napiszę, bo nie chcę niczego zaspojlerować.
W „Skowycie” dostajemy chyba jeszcze więcej trupów i masakry niż w „Pomście”. I bardzo to pasuje. Nie odniosłam wrażenia, że autor na siłę wprowadza makabryczne treści, aby zaszokować czytelnika. Wręcz przeciwnie. Bardziej szokujące było dla mnie wyjaśnienie motywów sprawcy niż sama ilość trupów i przemoc.
Bardzo mi się podobało, że autor dopracował wszystkie wątki. I chociaż zostawił sobie furtkę na kolejny tom, to aktualne wątki są dopracowane i idealnie zakończone. Nie wszystko jest wyjaśnione, ale mimo to nie czujemy braku wyjaśnienia niektórych z nich. Według mnie autor niesamowicie doprowadził całą sytuację do końca.
W „Skowycie” nie czuć żadnego chaosu. Widać, że autor wszystko dopracował i przemyślał. Fabuła była spójna, wątki połączone. Wracając do „Martwego Ptaka”, który mi nie przypadł do gustu, dostrzegam, że autor dopracował warsztat. Widać solidną i ciężką pracę oraz przygotowanie tematu.
Zdecydowanie polecam ten tom. Nie trzeba znać poprzedniej książki, aby czytać tę. Natomiast warto poznać także „Pomstę”, aby zobaczyć przemianę Foksa i motywacje niektórych bohaterów.