Od kilku dni posiadam czytelniczy przestój i ilekroć sięgam po jakąkolwiek książkę, odkładam ją z powrotem na półkę nie przeczytawszy nawet kilkudziesięciu stron. Wieczorny plan zajęć na uczelni nie sprzyja mojemu maniactwu i zrobiłabym naprawdę wiele dla chwili wytchnienia. Wtedy właśnie postanowiłam spróbować swoich sił z twórczością amerykańskiej pisarki, Julianny Baggott. Nie zachęcała mnie ona do siebie swoim wyglądam, zaintrygowana opisem i dość ciekawie zapowiadającą się lekturą, czym prędzej zabrałam się za zapoznawanie się z powieścią o tym, jak przypuszczalnie mógłby wyglądać nasz świat w przyszłości. Owa decyzja okazała się dla mnie strzałem w dziesiątkę i dzięki niej powróciłam do tego co najbardziej lubię.
Mieszkańcy Ziemi stali się świadkami ogromnych zmian, które zniosły za sobą pojawiające się zewsząd eksplozje. Nie dla każdego z ludzi znalazło się bezpieczne miejsce, które mogłoby im umożliwić w miarę normalne życie. Spora część społeczeństwa stała się jednak ofiarami krwiożerczego kataklizmu i od tej pory musieli nauczyć się egzystować niesprzyjających do tego warunkach. Spustoszenie świata sprawiło, że osoby znajdujące się poza Kopulą zostali również pozbawieni urody, która została zastąpiona licznymi znamionami po oparzeniach, a także bliznami, które już nigdy ich nie opuszczą. Czy nastoletniej Pressii uda się spełnić swoje największe marzenie? Czy będzie w stanie zapewnić lepszy byt sobie i swojemu schorowanemu dziadkowi?
"Nowa ziemia" to powieść, która bardzo mile mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się po niej zbyt wiele i starałam się traktować ją z pewnym dystansem. Na polskim rynku wydawniczym pojawia się cała masa podobnych pozycji literackich i obawiałam się, że w końcu trafiłam na trylogię, która nie sprosta moim oczekiwaniom i sprawi, że już nigdy więcej nie sięgnę po powieści utopijne. Na całe szczęście ten moment jeszcze nie nadszedł i z nieukrywanym podekscytowaniem zabrałam się za kontynuowanie przygody, w której pierwsze skrzypce ogrywała Pressia, a także niezwykły młodzieniec o imieniu Partridge. Niemalże od samego początku podziwiałam ich charaktery i to, że za wszelką cenę starali się zmienić otaczającą ich rzeczywistości. Wielu z nas nie jest w stanie docenić tego co posiadamy i dość często pozwalamy sobie na narzekania, które dotyczą mało istotnych elementów naszej egzystencji. Rzadko kiedy myślimy o ludziach z krajów trzeciego świata, którzy każdego dnia toczą nieustający bój z licznymi przeciwnościami losu. Dla nas może się to wydawać abstrakcyjne, jednak takie właśnie są dzisiejsze realia i dobrze by było o nich pamiętać ilekroć zaczniemy narzekać na brak przedmiotów, które są tylko i wyłącznie naszymi wymysłami, a nie warunkami, które pozwalają nam na przetrwanie w dzisiejszych realiach.
W moim odczuciu Julianna Baggott spisała się rewelacyjnie i cieszę się, że zdecydowałam się na poświęcenie odrobiny czasu na zapoznanie się ze stworzoną przez nią lekturą. Oczywiście zdarzały mi się również chwile zwątpienia i dane mi było zauważyć również jej ciemniejsze strony. Na samym początku przeszkadzał mi język, którym posługuje się amerykańska autorka i miałam wrażenie, że jest on nieco zbyt toporny. W końcu jednak stwierdziłam, że to nie w pisarce i jej stylu tkwił problem, a w moim przemęczeniu, które uniemożliwiało mi skupienie się na czymkolwiek. Ku mojemu zadowoleniu nie trwało to zbyt długo i potem poszło już jak z płatka. Nie mogę się doczekać kontynuacji tego cyklu i już teraz wiem, że zostanie ona przeczytana poza kolejnością. Mam nadzieję, że decyzja ta zaowocuje mile spędzonym wieczorem. Tymczasem chciałabym Was zachęcić do poświecenia odrobiny czasu powieści, która swoim pomysłem przypomina nieco inne trylogie, jednak jest i na swój sposób oryginalna. Obcując z "Nową Ziemią" nie będziecie mieli czasu na nudę i niewątpliwie pozostanie ona z Wami jeszcze na długi czas.
Wydawnictwo Egmont, maj 2012
ISBN: 978-83-237-5242-4
Liczba stron: 472
Ocena: 7/10