Książka ta przyciągnęła mój wzrok już samą okładką w kolorze sepii, na której pokazany jest młody żołnierz w niemieckim mundurze. To nie okładka jednak była powodem tego, że wybrałam ją sobie właśnie z oferty Wydawnictwa PROMIC, lecz tytuł sugerujący, że opowiadać będzie o losach młodego żołnierza, który brał udział w słynnych walkach pod Monte Cassino we Włoszech, w roku 1944. W walkach tych szczególnym bohaterstwem odznaczyli się polscy żołnierze, zdobywając w dniu 18 maja, po morderczej walce klasztor na Monte Cassino, ponosząc przy tym wiele ofiar, o czym zresztą wspomina autorka, nazywając Polaków "niezłomnymi żołnierzami".
Walki o klasztor Monte Cassino są jednakże w książce jedynie tłem dla opowieści snutej przez ojca Matteo, zakonnika z opactwa cystersów w Casamari, w którym Niemcy utworzyli szpital dla swoich rannych żołnierzy. Zakonnicy opiekują się swymi wrogami z całym oddaniem, wykonując wszelką niezbędna posługę łącznie z pochówkiem połączonym z modlitwą w ich intencji. Dla nich nie są to wrogowie, lecz ludzie - przywiezieni niejednokrotnie w stanie krytycznym, straszliwie okaleczeni, a więc potrzebujący pomocy i troski. Ojciec Matteo jest - nie licząc niemieckiego pielęgniarza - jedyną osobą potrafiącą porozumieć się z rannymi w ich ojczystym języku, co sprawia, że może im przynosić dodatkową ulgę w cierpieniu i robi to, podtrzymując na duchu rannych i umierających. Między nim a młodziutkim Austriakiem, który poważnie ranny w klatkę piersiową trafia do klasztornego szpitala, nawiązuje się silna więź emocjonalna. Austriak okazuje się być wrażliwym, wykształconym muzycznie chłopcem, który wbrew swej woli został powołany do wojska, by wziąć udział w tej strasznej wojnie, która po każdej stronie zabierała mnóstwo istnień, pod koniec coraz młodszych, gdyż - jak wiadomo - Hitler wysyłał wówczas na wojnę prawie dzieci. Ojciec Matteo poświęca chłopcu każdą wolną chwilę, prowadząc z nim rozmowy o muzyce i sztuce, a także słuchając wspomnień Franza o Wiedniu, Akademii Muzycznej i profesorze, który uczył go grać na wiolonczeli i o instrumencie, który tenże profesor zostawił mu na przechowanie przed opuszczeniem Wiednia. Opowiada mu w swym ojczystym języku o pięknie wsi i miast w Toskanii, co Franz odbiera jak szmer cudownej muzyki, która daje mu ukojenie w cierpieniu. Zakonnik przynosi mu także książki z klasztornej biblioteki.
Ze wspomnień Franza wyłania się również obraz walk o klasztor Monte Cassino, obraz zniszczenia, jaki dokonały naloty alianckie, likwidując nie tylko opactwo, ale jeden z najpiękniejszych zabytków kultury włoskiej, a także obraz nastrojów panujących wśród żołnierzy, które w niezwykły sposób były wyciszane przez kapelana katolickiego.
Dla Franza nie ma przyszłości. Starania zakonników o pomoc z zewnątrz są daremne. Ojciec Matteo, nie mogąc znieść myśli o coraz większym cierpieniu chłopca, podejmuje kontrowersyjną jak na zakonnika decyzję.
"Requiem dla młodego żołnierza: Monte Cassino" to niezwykła lektura, przepojona smutkiem, pobudzająca do refleksji nad losem tych, którzy nie mając w zasadzie wyboru, oddawali swe młode życie dla idei, która nie była ich ideą, oddawali je tylko i wyłącznie po to, by Hitler mógł jak najdłużej utrzymać władzę w swych rękach. Renée Bonneau wykorzystała dla swej interesującej, a nawet - mogę śmiało rzec - fascynującej opowieści z czasów II wojny światowej grób młodego żołnierza, który dziwnym trafem znajduje się na cmentarzu opactwa cystersów w Casamari, w Abruzji, podczas gdy pozostali jego koledzy spoczywają na cmentarzu wojskowym w Caira, u stóp góry, na której zginęli.
Książka napisana jest ładnym, literackim, a zarazem przystępnym językiem (uznanie za staranne tłumaczenie). Jej treść bardzo mnie wciągnęła - nie tylko poruszyła mną do głębi, ale dostarczyła również dodatkowej wiedzy na temat walk pomiędzy aliantami a Niemcami we Włoszech w 1944 roku oraz tego, co się tam działo już po zdobyciu Monte Cassino. Należy ona do tych pozycji, do których będę wracać z przyjemnością.