Sukces poprzednich zbiorów Lovecrafta w stajni Zysku i S-ki, spowodował zaciekawienie sylwetką autora i skłonił wydawcę do zainwestowania w kolejny tom opowiadań. Chcąc utrzymać poziom nie tylko jakości, ale i oryginalności (a więc prezentując mało znane utwory pisarza) sięgnęli po zapomniane opowiadania napisane wraz z wieloletnim przyjacielem Augustem Derlethem. Z radością sięgnąłem po kolejne opasłe tomiszcze w gustownej okładce. Chciałoby się rzec – do trzech razy sztuka... Zamiast tego krzyknę: Ia! Ia! Yog –Sothoth!
Wyjątkowo nie będę opisywał fabuły każdego z szesnastu zawartych w tym zbiorze opowiadań, po pierwsze z powodu oszczędności miejsca (tym samym mojego wrodzonego lenistwa), po drugie oryginalność tych utworów nie jest już tak pewna. Dość powiedzieć, że Lovecraft wyraźnie robi swoje, motywowany wyraźnie przez młodszego kolegę, a ten chcąc wpasować się w konwencję doskonale naśladuje Mistrza. Jest to też pewien minus, bowiem wydawnictwo nie zawiera żadnych informacji dotyczących autorstwa poszczególnych opowiadań. I choć wiadomo, że część panowie napisali wspólnie, to część ograniczyła się jedynie do korekty i redakcji Lovecrafta, część została napisana już po jego śmierci i tylko autorstwo ostatniego, tytułowego utworu bezapelacyjnie należy do Derletha, bowiem i on zmarł w trakcie jego pisania. Brak tak niewielkich, a jednak istotnych informacji wpływa negatywnie na odbiór całości, szczególnie po zapoznaniu się z przedmową autorstwa wdowy po Derleth’u, która za wszelką cenę stara się podkreślić znaczenie męża, wyolbrzymić jego zasługi, zminimalizować wkład Lovecrafta. Dziś już trudno określić jak to jest naprawdę, niemniej takie podejście do sprawy nie przypadło mi do gustu. Pozostaje jeszcze najbardziej prawdopodobna kwestia, że utwory napisał Derleth inspirując się Lovecraftem, a jego nazwisko wymienił, by zyskać na popularności.
Dość jednak narzekania, otrzymujemy bowiem cegłę pełną klasycznych Lovecraftowskich opowiadań. Klasyczny Samotnik z Providence pojawia się w utworach „Czyhający w progu”, „Cień z przestworzy”, „Koszmar z przeszłości”. Groza w stylu Poego i tradycyjnych naleciałości gotyckich zjawia się w tekstach „Spadkobierca”, „Dzień Wentwortha”, „Dziedzictwo Peabodych”, „Przodek”. Nie zabraknie również wątków przez Lovecrafta rzadko używanych – klątwa („Wiedźmi jar”), kanibalizm („Zamknięty pokój”) czy sobowtóry i Poe („Ciemne bractwo”). Jak widać nawet po samych tytułach, zwolennik twórcy Mitów Cthulhu znajdzie tu wszystko za co lubi pana H.P.L., czytelnik nie wprawiony zagubi się i co gorsza zniechęci. Zbiór ten bowiem choć równie interesujący jak poprzednie wymaga już od czytelnika pewnej zgody na konwencję i chęci przyjęcia roli pechowego obserwatora tragicznych, lecz nie krwawych zdarzeń. Nie zabraknie żywych trupów, wiedźm, przejść między światami (sferami), odwiedzimy Dunnwich, Innsmouth i Arkham, spotkamy Wielką Rasę i Yog-Sothotha. Co ciekawe, pojawia się tu kilka motywów dla Lovecrafta nie tyle co nietypowych co niespodziewanych. I właśnie przez wspomniane na początku niedopatrzenie nie wiem, czy to za sprawą Derletha, czy Mistrz pod koniec życia zaczął poszukiwać innych rozwiązań fabularnych. Oto w „Cieniu na poddaszu” pojawia się odrobina delikatnej erotyki za sprawą przebywającego tam sukkuba. Enoch Congar, „Rybak z Sokolego Przylądka”, staje się autorem niezwykłej, melancholijnej i wręcz baśniowej opowieści. A apogeum baśniowości zostaje osiągnięte we wzruszającej „Lampie Alhazreda”, opisującej między innymi życie i śmierć Samotnika z Providence. Tak, po tym ostatnim mogę się domyślić kto jest autorem. Choć nie jest to takie oczywiste.
Powiem krótko, jest to znakomity zbiór dla fanów Lovecrafta i w sumie tylko dla nich. Przypadkowy czytelnik niech zacznie od innych utworów Mistrza, ten tom należy bowiem potraktować jako suplement, ciekawostkę. Przy tym taką, która musi stać na półce szanującego się miłośnika literatury grozy.