„Przepis na Smokobócję:
Do koncepcji świata rodem z Harry’ego Pottera dodać szczyptę humoru à la Pratchett, całość zamieszać ze zwrotami akcji z powieści Agathy Christie. Następnie dusić na smoczym ogniu w sosie z klimatu Wysp Brytyjskich.”
Takim opisem na okładce zachęca nas wydawca do sięgnięcia po książkę „Ostatni Smokobójca”. Normalnie na mnie podziałałoby to odstraszająco, bo bardzo nie lubię, kiedy zachęca się czytelnika porównaniami do innych, bestsellerowych tytułów. Ale w tym wypadku przeważył Smokobójca w tytule. Ja nie przejdę obojętnie obok czegoś, co jest związane ze smokami, nie ma takiej opcji!
Jennifer Strange przyszło żyć w ciężkich czasach, gdzie magia bardzo osłabła i straciła na splendorze. Kiedyś potężni czarnoksiężnicy za pomocą czarów mogli dokonać niemal wszystkiego, niestety XXI wiek nie jest dla nich łaskawy i dziś nadają się co najwyżej do usuwania kretów z ogródka, a na latających dywanach rozwozi się pizzę. Energia magiczna wydaje się być na wyczerpaniu, więc i możliwości czarodziejów już nie te.
Jednak niespodziewanie wszystkich jasnowidzów w okolicy nawiedza bardzo wyraźna wizja, a moc magiczna rośnie z każdym dniem. Może mieć to związek z przepowiedzianą śmiercią ostatniego smoka, oraz mianowaniem Jennifer na Smokobójcę. Odnaleźć się w tym całym bałaganie może tylko nasza główna bohaterka, niestety ma na to coraz mniej czasu, a coraz więcej pytań się przed nią piętrzy. Działać trzeba szybko, bo przepowiedziane niedzielne południe zbliża się wielkimi krokami. Czy ostatni smok naprawdę musi umrzeć? Tego dowiecie się w trakcie czytania.
Dla szesnastoletniej Jennifer nie jest to łatwy czas. Odkąd kilka lat temu przeniosła się z sierocińca do instytutu magii Kazam zajmowała się papierową robotą związaną z rzucaniem czarów. Jednak jakiś czas temu zarządca tego całego kramu zniknął i obowiązki szefa spadły na nią. Nie jest łatwo, ale daje sobie radę. Pociesza się myślą, że kiedy skończy osiemnaście lat, będzie wolna. Sprawy komplikują się, kiedy zostaje mianowana Ostatnim Smokobójcą. Więcej obowiązków, to ostatnie czego było jej trzeba, ale nie zamierza wymigiwać się od ich wypełnienia. Powiem Wam, że od pierwszych stron czułam do Jennifer ogromną sympatię i tak zostało już do końca książki. Jasne, ktoś powie, że bohaterka, jakich wiele było przed nią. Nastolatka, nagle odnajdująca swoje powołanie, która, mało tego, okazuje się ostatnim dobrym i prawym człowiekiem na tym świecie. Może i tak. Gwarantuję Wam jednak, że w trakcie lektury nie czuje się żadnej wtórności, nie ma wrażenia, że przerabiało się to już milion razy. Jest za to świetna rozrywka i dużo dobrego humoru. Są też bardzo wyraziści bohaterowie, z bandą ekscentrycznych magów na czele. No i jest Kwarkostwór, przesympatyczne stworzenie, które budzi postrach wszędzie, gdzie się pojawi. Zupełnie nie wiem dlaczego ;) (no spójrzcie na okładkę, jakie to miłe stworzonko).
Pisana lekkim i dosyć prostym językiem powieść młodzieżowa, ale nie lękajcie się Wy, którzy młodzieżą już nie jesteście. Ja też nie jestem, a jednak bardzo miło spędziłam czas towarzysząc Jennifer w jej przygodach.
Urzekło mnie wymieszanie czasów, kiedy magia była w rozkwicie z czasami obecnymi. Przykładem wspomniane już wcześniej rozwożenie pizzy latającym dywanem. Mamy królestwa, wojsko, smoki, magię, a to wszystko świetnie odnajduje się i współgra z naszymi czasami. Autor pokusił się też o wytknięcie kilku wad, którymi grzeszy ludzkość od zawsze. Chciwość tak wielka, że przewyższa wszystkie inne wartości. Żerowanie na cudzym nieszczęściu. To, jak media robią nam z mózgów sieczkę. I jak w pięć sekund stać się celebrytą. Bardzo dobrze, panie Fforde, bardzo dobrze. Jeśli tak umiejętnie potrafi pan wbijać szpile, na dodatek robi pan to z takim humorem, to ja proszę o jeszcze! Zdecydowanie polecam każdemu miłośnikowi fantastyki, oraz wszystkim, którzy chcieliby się przekonać, jak mógłby wyglądać nasz świat, gdyby istniała na nim magia ;)