Piętro wyżej" było moim pierwszym spotkaniem z twórczością Ludwika Lorena. Czy udanym? Cóż... Nie potrafię określić tego jednoznacznie. Z jednej strony to fascynująca opowieść, którą autor snuje gawędziarskim tonem, jest pełna detali, opisów miejsc i osób. Główny bohater, a jednocześnie narrator, nie spieszy się w swym przekazie, pozwalając czytelnikowi rozsmakować się w wizji przedstawionego świata, dobrze go poznać i zadomowić się oraz przyswoić społeczno-polityczne tło rozrywającej się na naszych oczach historii.
Wraz z Oskarem Leibnitzem trafiamy do Charletown, gdzieś na przedpolach kręgu polarnego. Powstały tam ogromne, sześćdziesięciopiętrowe wieżowce, w których zawarty jest cały, mały świat, a raczej wiele małych światów. Poznajemy je wraz z Oskarem, zaczynając od podziemi, w Zakładach Naftowych. Świat wykreowany przez Ludwika Lorena jest niebywale spójny i dopracowany, łączący w sobie fikcję i historię.
"Tak to już w życiu bywa, Oskarze. Dary od losu zawsze do nas przychodzą w kawałkach i bez instrukcji montażu."
Narrator jest wszechwiedzący, kilkakrotnie zaznaczając to w swych wypowiedziach. Miało to zapewne służyć wzbudzeniu dodatkowej ciekawości, mnie jednak wydawało się zbędne, tym bardziej iż tempo opowieści praktycznie nie nabierało rozpędu. I nie pytajcie mnie dlaczego tego się spodziewałam po powieści tak specyficznej jak "Pietro wyżej"?
Pod płaszczykiem odrobinę steampunkowej fantastyki kryje się historia o nierównościach społecznych, pokonywaniu przeciwności, upartym dążeniu do celu, rewolucji (i nie bez znaczenia wydaje się być tu czerwony kolor używany w ramach sympatii z rewolucjonistami), o fascynacji drugą osobą (niekoniecznie powiązaną z pożądaniem, a bardziej wynikającą z charyzmatycznego przyciągania tej osoby).
"Nie należy ludzi poznawać stopniowo. Lepiej im zamiast tego dać na początku kredyt zaufania, a potem patrzeć, jak go stopniowo marnują. To taka inwestycja. Jak gówno włożysz, to gówno wyjmiesz."
"Piętro wyżej" to ciekawa lektura, ale z pewnością nie do szybkiego połknięcia. Ma swój urok i rytm, któremu należy się poddać, odkładając na bok wcześniejsze oczekiwania. Niezmiernie doceniam literackie możliwości autora i niezwykłość tej publikacji, a mimo to czytanie zajęło mi całe wieki. Zabrakło mi magnetyzmu, który by mnie do niej przyciągnął i trzymał do ostatniej strony. Najwyraźniej piękny język, pewna oryginalność i dopracowane kreacje bohaterów to zbyt mało by historia mnie pochłonęła. A może problem tkwi w tym, ze bardziej skupiam się na świecie wewnętrznym, emocjach i uczuciach. Powieść Ludwika Lorena była przede wszystkim o dążeniu od wielkości, o pięciu się w górę drabiny społecznej, dorabianiu się i chociaż wewnętrznych przemyśleń Oskara autor nie szczędził to nie wywiązała się tym razem więź pomiędzy mną, a powieścią. Co nie znaczy, że nie stanie się tak kiedyś, gdyż zamierzam jeszcze do tej powieści wrócić za jakiś czas.
Często zdarza mi się identyfikować się z bohaterami. Namiętnie wręcz w bohaterach się zakochuję. Tutaj jedyną postacią, z którą bym się utożsamiła była Josephine.
Czytając opis niekoniecznie takiej formy prowadzenia historii oczekiwałam. Wielce prawdopodobne, że i na niewłaściwy moment ta powieść trafiła. Jestem jednak pewna, że jeszcze do niej wrócę, by wyciągnąć z niej to, czego nie udało mi się za pierwszym razem.
"Nie po to przecież przypłynąłem do Chletown, żeby do śmierci naprawiać zegarki na trzecim piętrze Atlasa. Nie można winić człowieka za aspiracje (lecz winić go, i mnie, można za działania powzięte dla realizacji tych aspiracji)."
Czy polecam? Tak. Jeśli coś Was przyciąga w książce Ludwika Lorena nie wahajcie się po nią sięgnąć. To autor, który zasługuje na uznanie.