Murakami ma w sobie coś takiego, że przyciąga do swoich książek pełne gamy ludzi, o bardzo odmiennych gustach, a mimo to, większość jest oczarowana jego powieściami. Podobna sprawa jest z „Po zmierzchu”, które przeczytałam jako pierwszą powieść tego autora. Oczarowana może nie jestem, ale mile zaskoczona zdecydowanie. Wiem też, że na tym spotkaniu nie skończy się moja znajomość z Murakamim.
Rzecz dzieje się w Tokio podczas pewnej nocy. Autor przydziela nam rolę obserwatorów, ale z pustym kontem wiedzy. Musimy się bacznie rozglądać, aby pozostać w centrum wydarzeń. Każdy z bohaterów ma jakieś tajemnice, które po części takie zostaną. Pozostajemy obserwatorami ich wyobcowania, życia, ale nie mamy wpływu na to, co będzie dalej. Książka ma formę refleksyjnej. Nie zamyka się na jednym skończonym wątku, ale pozostawia morze możliwości przed obserwatorami.
"Pamięć to coś naprawdę dziwnego. Szufladki ma wypchane kompletnie nieprzydatnymi, bezsensownymi rzeczami. A człowiek zapomina jedną po drugiej te ważne, naprawdę potrzebne."
To, co przyciągnęło mi do książki to relacje siostrzane, Mari i Eri. Które z dzieci wyjdzie lepiej na „wychowaniu nadopiekuńczym”, a które „wychowajmy cię na porządnego człowieka”? Refleksja na temat będzie krótka. Żadne z dzieci nie wyjdzie lepiej. Te „nadopiekuńcze” nie będzie potrafiło sobie poradzić w życiu, zawsze będzie musiało pytać kogoś o zdanie, zanim samo podejmie decyzję. Będzie niezdecydowane i niepewne. Czasami jego zbytnia pewność siebie sprowadzi przykrości na własną osobę. Wychowywana bez jakiegoś specjalnego kierunku będzie głowiło się nad tym „Kim chcę być?”, „Co ja takiego potrafię”. Przeświadczone o własnej lepszości, dość kruche psychicznie. Zaś drugie, wychowane na porządnego człowieka i owszem, będzie silne, mocne, zaplanuje sobie całe życie, dopinając swego w każdej sprawie, jednak spragnione czułości, bliskości, odrobiny zauważenia. Żyjące zawsze w przeświadczeniu większej miłości ze strony rodziców do rodzeństwa. Takie dziecko też jest słabe psychicznie: niepewne siebie, nieakceptujące własnej osoby. Pod postacią maski „wszystko pod kontrolą” ukrywają własny ból i troski związane z okresem, który powinien być najmilej wspominany w życiu.
Ważną sprawą w tym kontekście są rodzice, którzy czasami chcąc dobrze czynią dziecku krzywdę. Chcą zapewnić swojemu dziecko to, czego nie mieli oni sami, czasem zamiast działać dobrze czynią tylko krzywdę. Trzeba zaznaczyć, że dziecko pod kloszem nadopiekuńczości rzadko w pełni się rozwija (w wybranym przez siebie kierunku), rodzice narzucają mu swoje zdania i plany, wiedząc lepiej, co jest dobre dla dziecka. Rzadkością jest przyznanie się do takiego błędu nie tylko przed dzieckiem, ale też przed samym sobą. Doskonałość nie istnieje, ale warto wychować drugiego człowieka tak, aby był samodzielną jednostką, potrafiącą decydować racjonalnie za samego siebie. Tworzenie kreatywnego dziecka na siłę też jest złe. I tu jest pies pogrzebany. Wychowywanie potomka to wcale nie taka prosta sprawa, to praca na pełen etat. Nie ma przerw, urlopów czy wyjazdów weekendowych.