Kiedy pierwszy raz chwyciłam powieść Ewy Popławskiej w swoje dłonie, miałam co do niej duże oczekiwania. Ja ogólnie bardzo przepadam za wszelkimi sagami rodzinnymi, bo z jakiegoś powodu wsiąkam w te historie całkowicie. Dlatego też z ogromną ciekawością i nadzieją podchodziłam do tej powieści. Czy była to dobra lektura? O tym w tej recenzji.
Polska, XVII wiek. W Łodzi rodzina Sobótków stara się odnaleźć w tych trudnych czasach, choć nie jest łatwo. Ich córka, Wanda, musi poślubić obiecanego przed laty sąsiada - Wieśka Żelichowskiego. Wszystko zaczyna stawać się rzeczywistością, gdy nagle na jej drodze staje przystojny szlachcic, Konrad. Czy w tym trudnym i niebezpiecznym czasie, wśród licznych podziałów możliwa jest miłość dwóch dusz z zupełnie różnych światów?
Nie wiem, dlaczego, ale byłam w stu procentach przekonana o tym, że jest to powieść, gdzie współczesność przeplata się z wydarzeniami sprzed kilku wieków. Tak mocno w to wierzyłam, że gdy zobaczyłam, że tak nie jest - poczułam się rozczarowana. Żeby nie było: nie jestem rozczarowana jakością tej pozycji, ale tym, że nie ma tutaj współczesności! Wiem, można się tego domyślać z opisu, ale zazwyczaj powieści obyczajowe w tym stylu przeplatają właśnie ze sobą wydarzenia współczesne i te starsze. Dlatego do razu Wam o tym mówię, żebyście nie popełnili tego samego błędu, co ja i nie nastawiali na nie wiadomo co.
No ale trzeba napisać coś o głównej bohaterce tej części. Wanda to młoda kobieta, która z początku wydaje się dość cicha i wycofana. Z pokorą godzi się ze swoim losem, który przyniesie jej ślub z Żelichowskim. Kiedy jednak w zasięgu jej wzroku pojawia się szlachcic Konrad, jej zachowanie się zmienia. Wanda staje się bardziej pewna siebie, odważna i zdecydowanie sprytniejsza. Muszę przyznać, że tym mi ona zaimponowała i cieszę się, że autorka właśnie w taki sposób ją przedstawiła. Momentami jednak ta bohaterka mnie irytowała - liczyła na cud, który nie miał po prostu prawa się wydarzyć.
Żelichowski, z którym Wanda miała wziąć ślub, jest bohaterem tak antypatycznym, tak irytującym i obrzydliwym, że brak mi słów. Jego zachowanie, myśli i taka zawiść całkowicie mnie od niego odepchnęła i gdy tylko pojawiał się w zasięgu wzroku, musiałam powstrzymywać przekleństwa cisnące się na usta. Wiem, że zawsze musi być ktoś taki, kto będzie tą czarną owcą całej powieści, ale on przeszedł samego siebie.
Pióro Ewy Popławskiej jest bardzo dobre i dzięki niemu lektura tej pozycji sprawiła mi przyjemność. Akcja również poprowadzona jest w sposób poprawny i ciekawy, choć nie ukrywam, że najmocniej wciągnęłam się dopiero przy ostatnich pięćdziesięciu stronach. Czy przez to uważam, że Pod złą gwiazdą, to zła książka? Absolutnie nie!
Nie jest to coś, czego się spodziewałam, lecz i tak cieszę się, że mogłam poznać tę historię. Jeśli w przyszłości będę miała szansę, to z chęcią sięgnę po kontynuację i ponownie zagłębię się w klimat tamtych niepewnych czasów. Dla wszystkich miłośników powieści obyczajowych, lecz bez wątków współczesnych - książka Ewy Popławskiej zdecydowanie się poleca.