"Imperium wampirów". Czy tytuł nie brzmi dla Was jak zapowiedź jakiegoś ckliwego paranormal romance? Ano właśnie. Ja też tak myślałam, więc sięgałam po tę książkę z niemałą obawą. Nie spodziewałam się wówczas, że bardzo się pomyliłam, wydając krzywdzący osąd i że po zakończeniu lektury odłożę ją na półkę moich ulubionych książek.
Nad Ziemią od 150 lat panują wampiry. Tylko Cesarstwu Ekwadorii i Republice Amerykańskiej udało się odeprzeć ich bezpośredni atak. Jedynym ratunkiem dla tych dwóch państw jest połączenie swoich sił. A od czego lepszego można zacząć, jak nie od ożenku? Adele, następczyni tronu Ekwadorii zostaje obiecana senatorowi Republiki, Clarkowi. Niestety, podczas niezaplanowanej podróży zostaje porwana przez oddziały wampirów i osadzona w London Tower jako zakładniczka. Osobą, która może jej pomóc w ucieczce jest Greyfiar - tajemniczy, diabelsko skuteczny pogromca wampirów. Który na dodatek kryje w swoim sercu mroczny sekret. Czy Adele wróci do swojego rodzinnego kraju, czy już na zawsze pozostanie uwięziona i zdana na pastwę losu przez krwiożercze potwory?
To było przemiłe zaskoczenie. Zamiast czystych, bladolicych wampirycznych superpiękności, w świecie wykreowanym przez państwo Griffith mamy krwiożercze bestie, które gardzą wszystkim, co ludzkie. Ich kulturą, sztuką, pismem... Powoli zatracają nawet umiejętność mówienia ludzkim językiem. Powracają do swoich korzeni, do starożytnych legend. Są dzikie i bezwzględne. Trudno je zabić i wytropić - szybują w powietrzu, zawsze gotowe do ataku. Jedynie głowy ich rodów upodabniają się do ludzi. Muszą mieć dość sprytu i wiedzy, by kierować polityką. Jeden z nich, książę Cesare, ma bardzo ambitne plany - nie dopuścić do zjednoczenia dwóch ostatnich, niepodległych państw i w końcu zapanować nad całym światem. Tak więc walka o Adele, którą toczy Greyfiar ma na celu ocalić o wiele więcej istnień, niż tylko ją samą....
Co sprawiło, że "Imperium wampirów" jest książką inną niż wszystkie? Może dlatego, że nad jej powstaniem pracowało małżeństwo. Wprowadzili harmonię między walką i sprawami politycznymi, a romansem. Tak więc są bitwy, biała broń, broń palna, latające okręty. Litry krwi, tumany brudu i odór rozkładu. Podupadające mocarstwa, świątynie ze spróchniałymi schodami i wszechobecny strach. A na samym czubku góry lodowej jest też miejsce na odrobinę subtelności, woni zielonej trawy Ekwadorii i szczyptę miłości. Tak w skrócie można opisać tę wspaniałą, steampunkową opowieść. Dotychczas nie spotkałam się jeszcze z fenomenem historii okraszonej steampunkiem w książce. Uwielbiam go we wszystkich filmach i anime, jakie oglądam. Przepadam za ubraniami i gadżetami w tym klimacie. Możecie więc zgadnąć, jak musiałam się ucieszyć, gdy zaczęłam czytać tę powieść. Miałam podane na tacy wszystko, co lubię najbardziej: fantastyczny świat ze steampunkiem, wampiry, odrobinę magii, mądrze poprowadzony wątek romansu i dużo, dużo militariów i... negatywnych postaci. Czarne charaktery dodały lekturze pikanterii. Bezwzględna Flay, spiskujący Cesare i intrygujący, zamknięty w sobie odszczepieniec Gareth - dla takich postaci czyta się fantasy i kryminały! Żadna z nich nie była plastikowa i bezbarwna. Każdy miał bogaty wachlarz cech charakteru i ani na chwilę książka nie okazała się nudna.
Od tej lektury nie mogłam się oderwać. Gdybym tylko mogła, pochłonęłabym ją w kilka godzin. A tak, swoją przygodę z Greyfiarem i Adele przeżywałam przez trzy dni. Gdybym wiedziała, że po zakończeniu będzie mi ich tak brakować, ich przygody połykałabym w jeszcze mniejszych dawkach!
Nie mogę się doczekać kolejnej części i nie obraziłabym się, gdyby państwo Griffith rozważyli przedłużenie owej trylogii o kilka części. A na razie... walka ludzi z wampirami nadal wisi w powietrzu, to jeszcze nie koniec historii. To dopiero początek.
Książkę polecam przede wszystkim wielbicielom steampunku i fantasy, choć nie twierdzę, że nikomu innemu się nie spodoba. "Imperium wampirów" jest po prostu ucztą dla zmysłów każdego fana magicznych światów!