Od razu przyznam się, że poprzednich książek autorki nie miałam okazji przeczytać, dlatego też do historii przedstawionej w ,,Ktoś, kogo znamy" podeszłam bez jakichkolwiek większych oczekiwań. Pragnęłam wyłącznie tego, by fabuła okazała się być tak dobra, na jaką się po opisie zapowiadała, a całokształt wciągał i wywoływał wiele emocji. Nie ukrywam, że mimo wszystko moje nastawienie było raczej dość pozytywne, gdyż przez większość czasu spotykałam się z głównie z pochlebnymi opiniami na temat tejże książki oraz twórczości autorki. Jak jednak moje spotkanie wyglądało to w praktyce? Czy ja również dałam się pochłonąć przez nietypowe morderstwo w niewielkim amerykańskim miasteczku? A to już dla mnie kwestia odrobinę trudniejsza do określenia. Po zakończeniu lektury niestety muszę przyznać, że efektu WOW po niej nie uświadczyłam...
Akcja dzieje się w oddalonym niedaleko od Nowego Jorku miasteczku Aylesford. Życie na co dzień toczy się tam zwyczajnie, a każdy z mieszkańców ma na głowie swoje własne problemy i zmartwienia. Wszystko ulega jednak zmianie, gdy pewien młody chłopak zaczyna włamywać się do domów swoich sąsiadów, a w skrzynkach kilku osób pojawiają się anonimowe listy z przeprosinami, które zostały tam dostarczone przez matkę nastolatka. Jednak nie to jest najpoważniejszym problemem, który przerwał spokój wszystkich sąsiadów... Robert Pierce zgłasza na policję zaginięcie swojej żony, a po niedługim czasie w nietypowym miejscu zostają odnalezione jej zwłoki. Kto tak naprawdę jest mordercą? Takie pytanie nieustannie zadają sobie wszyscy sąsiedzi, którzy nie mają pojęcia, komu można jeszcze w tym mieście ufać. Zwłaszcza, że każdy ma na swoim sumieniu przeróżne grzeszki, pogrążające ich jeszcze bardziej i nieustannie odsłaniające prawdziwą naturę każdego z podejrzanych. Zdrady, kłamstwa, ukrywanie demonów przeszłości... Droga do odnalezienia winnego nie jest najprostsza i wymaga od detektywów nie lada wysiłku. Zwłaszcza, że z każdym nowym faktem wszystko zaczyna robić się jeszcze bardziej zagmatwane.
Pomimo niesamowicie intrygującego pomysłu na fabułę, całokształt książki raczej mnie nie porwał. Zdecydowanie zabrakło emocji i dreszczyku, który powinien pojawiać się przy tego typu literaturze, a sam sposób prowadzenia historii częściej mnie męczył, aniżeli intrygował. Styl autorki jest jednak niesamowicie lekki, przez co książkę czyta się niesamowicie szybko i przyjemnie, nawet jeśli sporo sytuacji i opisów jest w niej najzwyczajniej niepotrzebne i nie wnoszą niczego świeżego do historii W niektórych momentach czułam się, jakby wszystko kręciło się w kółko, a akcja nie brnęła ani trochę do przodu. A szkoda, bo potencjał był ogromny.
Przykro mi również przyznać, jednak żaden z bohaterów nie zdobył mojej szczególnej sympatii, a ich losy były mi raczej obojętne. Zdecydowana większość postaci, a już zwłaszcza męskich, wydawała mi się do sobie podobna lub wręcz identyczna. Takie same charaktery, zachowanie, dialogi... Krótko mówiąc - było nijako, nudno i bezbarwnie. Przez moment zaczynałam się nawet powoli gubić w tym, kto jest kim. Wątki były po prostu bardzo podobne i na dłuższą metę męczące. Nie podobali mi się również detektywi prowadzący sprawę. Rozumiem, że wszystko miało toczyć się wokół sąsiadów, a ich rolą było jedynie podsumowywanie zdobytych faktów, jednak zdecydowanie wolę, gdy postacie tego typu mają trochę więcej do gadania i są same w sobie o wiele bardziej rozbudowane.
Jako plus mogę uznać zakończenie i pomysł na rozwiązanie fabuły, bo jednak nie udało mi się w stu procentach trafić na mordercę, choć było dość blisko. Jak już wspominałam, książka sama w sobie jest przemyślana bardzo dobrze, jednak jej największa wadą jest wykonanie. Bardzo mnie to smuci, bo jednak oczekiwałam ciekawego, pełnego zwrotu akcji thrillera, a dostałam zwykłego, niewiele uwagi ode mnie wymagającego średniaka.
Reasumując powyższy wywód, ,,Ktoś kogo znamy" niestety mnie zawiodło. Było najzwyczajniej w świecie... nijakie. Choć spodobał mi się opis i piękna fioletowo-różowa okładka, to sama treść raczej nie wywołała we mnie większych emocji i będzie to książka, o której raczej dość prędko zapomnę. Potencjał został najzwyczajniej w świecie zmarnowany, choć oczywiście nie wszystko było poprowadzone źle. Styl autorki jest lekki, nawet jeśli narracja prowadzona jest w czasie teraźniejszym, a sama książka to przygoda na jeden dłuższy wieczór. Wiem, że książka na pewno znajdzie wielu swoich zwolenników i fani autorki na pewno będą zadowoleni, dlatego warto samemu odwiedzić Aylesford i przekonać się na własnej skórze, czy było warto. Moim zdaniem do dobrego thrillera zabrakło wyłącznie ciekawych bohaterów oraz adekwatnej do gatunku szybkiej, pełnej niespodzianek akcji. Zaciekawił mnie jednak finał oraz ostatnie zdania pojawiające się w epilogu. Gdyby tak była poprowadzona całość, ani trochę bym nie narzekała. A teraz po prostu muszę się w końcu nauczyć, by nie oceniać książki po okładce...