Od pokoleń, niezliczona ilość kobiet boryka się z problematyką zajścia w ciążę. Podłoże ma różne przyczyny – począwszy od problemów ze zdrowiem jednego z rodziców, kończąc na blokadzie na tle psychicznym. Jak dobrze wiemy, jest masa obostrzeń i kar przeznaczonych dla kobiet, które matkami być nie chcą, a co zarazem idzie, nie ma praktycznie żadnych konkretnych pomysłów, by pomagać kobietom, które pragną błogosławionego stanu przez całe życie.
Karolina i Adam są udanym małżeństwem. Oboje mają stałą pracę, którą lubią i własny dom z pięknym ogrodem. Jedyne czego brakuje w ich życiu – to mały człowieczek zrodzony z ich uczucia. Chcę powiedzieć, że już od pierwszych stron ta powieść podbiła moje serce. Starania o dziecko nie są mi obce, razem z paranoją, jaka wkrada się w głowę przyszłej mamy. Karolina to kobieta, której pragnienie przysłoniło całe życie. Seks na czas, bo owulacja; upartość, przez którą o mało nie straciła małżonka; brak rozmowy z ukochanym – szczerej, prawdziwej, obowiązkowej i zarazem naturalnej dla małżeństwa.
Mocno utożsamiam się z Karolą i jej obsesją. Jej obawy o romans Adama, jej utrata wiary w siebie i wątpliwości w miłość ze strony małżonka – tak właśnie wyglądają starania o dziecko. Łzy i żal, przepełnienie bólem z powodu braku dwóch kresek. Doskonale to znam i doskonale wiem, jak potrafi to zaważyć na pogodnym i udanym związku. Niestety chwilami miałam ochotę trzasnąć ją w głowę… Zamiast porozmawiać z Adamem to twardo stała przy swojej paranoi, nie dając sobie wytłumaczyć, że prawda i realia mogą być inne.
Znowuż Adam ma swoje za kołnierzem, jednak chłop ma moje wsparcie. Było mi przykro, że robił, co mógł do granic możliwości, a Karolina grała wielką panią, nie zwracając uwagi na jego uczucia i jego emocje względem zaistniałych sytuacji. Szczerze go podziwiam, że faktycznie nie zostawił jej w cholerę, bo prawdą jest, że „do tanga trzeba dwojga”, a tutaj cała odpowiedzialność spadła na mężczyznę, nieważne było, że sam też ma serce i też może go coś zaboleć – trochę mi to zgrzytało, ale, jako, że to moje pierwsze spotkanie z panią Justyną i jej piórem, nie biorę tego jakoś za szczególnie pod uwagę.
Nie ukrywam, że trochę dziwnie też odbierałam małżeństwo bohaterów. Liczyłam na więcej „słodkości” między nimi; wiem, że prawdziwe życie tak nie wygląda, ale patrzę na postacie przez pryzmat tego, że sama jestem żoną i jak odnosimy się do siebie z moim ślubnym. Wątek, który zaburzył idealne życie postaci, pozostawię Wam do odkrycia, ale prawdą jest, że Adam wykazał się naprawdę silną wolą, bo ja to miałam ochotę mordować i to krwawo, po tym, jakich ludzi mieli okazję spotykać na swojej drodze.
Całościowo „Wymarzone” to bardzo dobra historia, bardzo prawdziwa, z realnymi obawami, ze strachem, obwinianiem się, z wieloma powodami do szukania szczęścia gdzieś indziej. Jeśli chodzi o zakończenie, pozwolę sobie zatrzymać je dla siebie! Odkryjcie sami, dlaczego ulałam morze łez przy tej historii i dlaczego czytałam fabułę do czwartej rano, nie mogąc odłożyć książki, póki nie zobaczę ostatnich linijek tekstu….