Po raz jedenasty wybieramy się w podróż do Rosewood, gdzie najlepiej w ogóle nie mieć sekretów. Bo zawsze znajdzie się ktoś, kto nie tylko je pozna, ale i wykorzysta przeciwko Tobie. A jak wiemy, nasze cztery główne bohaterki mają tych sekretów całkiem sporo, nie dziwi więc fakt, że z dnia na dzień żyją w coraz większym stresie. Już się nauczyły, że A. jest wszędzie, wie wszystko i tylko czeka na dogodny moment, żeby swoją wiedzę wykorzystać przeciwko dziewczynom.
W poprzedniej części poznaliśmy wielki sekret Spencer, dowiedzieliśmy się, co wydarzyło się w pewne pamiętne wakacje. Teraz przychodzi kolej na Emily. Przyjdzie jej rozliczyć się z przeszłością, a to za prawą pojawienia się w mieście Gayle, bardzo bogatej i wpływowej kobiety, która ma z Emily parę niezałatwionych spraw.
Dziewczyny do tej pory powinny się już przyzwyczaić do tego, że przeszłość zawsze wraca. Że każdy mniejszy, czy większy grzech zostanie wykorzystany przeciwko nim. Że jest ktoś, kto na pewno zadba o to, żeby tak się stało. Jednak im bardziej brnie się w kłamstwa, tym ciężej potem wszystko wyprostować. W przypadku Arii, Spencer, Emily i Hanny wydaje się to wręcz niemożliwe, mają naprawdę zbyt dużo do stracenia, żeby pozwolić prawdzie wyjść na jaw. Dlatego wybierają brnięcie w dalsze kłamstwa. Tylko jak długo jeszcze będą w stanie ukrywać swoje tajemnice? Przecież wyrzuty sumienia już teraz zjadają je żywcem i wpędzają w coraz większą paranoję.
Słabo tym razem wypadły wątki Arii i Hanny. Kręcą się wokół zawirowań w ich związkach, a to mnie zawsze najmniej interesuje. I o ile Aria niemal niszczy swoją relację z Noelem, ale robi to dla jego dobra, to Hanna jak zwykle myśli tylko i wyłącznie o sobie. Jak to się mówi, po trupach do celu. A celem tym razem jest Mike, którego dziewczyna rozpaczliwie chce odzyskać. Niezmiennie działa mi ona na nerwy i chyba już się to nie zmieni ;)
Ciekawiej jest u Spencer, która podąża za wszelką cenę za ambicjami i próbuje być najlepsza we wszystkim, czego się dotknie. Tyle, że z cieniem śledzącym każdy jej ruch nie jest to proste. Naiwnie myśl, że jak tylko opuści Rosewood, to jej problemy się skończą. Dosyć szybko okaże się jednak, że dla A. wyjazd do Princeton nie jest większym problemem.
A zdecydowanie najlepszym wątkiem w tej części jest Emily i jej próba poradzenia sobie z faktem, że oddała dziecko do adopcji. Ukrywanie tego przed całym światem nie jest łatwe, ale z tym jakoś jest w stanie sobie poradzić. Problem pojawia się wtedy, kiedy A. zaczyna się interesować jej córeczką. Emily w tej części bardzo zyskała w moich oczach. Do tej pory była raczej mało interesującą postacią, żeby nie powiedzieć nudnawą. A tutaj poznajemy ją od innej strony i od razu robi się ciekawiej.
Nie bez powodu Pretty Little Liars to jedna z najpopularniejszych serii dla młodzieży w ostatnim czasie. Zresztą, nie tylko młodzież się w niej zaczytuje ;) Czy to naprawdę aż takie arcydzieło, bez żadnych wad? Oczywiście, że nie. Można by pani Shepard zarzucić schematyczność, przy rozwijaniu fabuły w każdej kolejnej części. Może i czasem seria bywa infantylna, może trochę naiwna. Ale czy to ma tak naprawdę jakieś większe znaczenie? Nie. Bo mimo, że książki nie są idealne, to niezmiennie wciągają czytelnika i nie pozwalają się oderwać od lektury. Sprawiają, że miliony czytelników z niecierpliwością wyczekują kolejnych części. Fundują dreszczyk emocji i ciągle to samo napięcie. Bierzecie do ręki już jedenastą część i ciągle towarzyszą Wam ogromne emocje.
Mimo, że na tle innych ta część wypadła trochę słabiej, nie wyobrażam sobie, żebym miała nie sięgnąć po kolejne i nie dowiedzieć się, jak to się wszystko skończy. Jak zwykle polecam i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!