W tej książce z cyklu z komisarzem Maigret wydanej w 1961 r., nasz komisarz jest o krok od przejścia na emeryturę, czuje się stary i niepotrzebny. Dzieje się tak dlatego, że władzę nad policją przejmują młodzi, świetnie wykształceni prokuratorzy i sędziowie śledczy, to karierowicze i oportuniści, którym wydaje się, że wszystkie rozumy pojedli; poza tym lubują się w papierkowej robocie. Zaś starzy funkcjonariusze policji, znający miasto i środowisko przestępcze jak własną kieszeń i lubiący pracować w terenie odsuwani są na boczni tor, czują się niepotrzebni i zmarginalizowani.
W tej książce Maigret prowadzi prywatne (bo oficjalnie nie jest dopuszczony do sprawy) śledztwo w sprawie morderstwa starego złodzieja, Honoré Cuendeta, którego znał od lat i darzył pewnym szacunkiem. Bo Cuendet nie był typowym przestępcą: cichy, spokojny, żyjący tylko z matką. A gdy kradł to nigdy nie używał przemocy a jego celem byli tylko bogaci
W trakcie śledztwa komisarz swoim zwyczajem kręci się po mieście, poznając podłe knajpki i tanie hotele, spotykając różnego typu ludzi, właśnie wtedy jest w swoim żywiole. Ta, obyczajowo-społeczna część książki, jest może najciekawsza.
Przy okazji prowadzenia prywatnego śledztwa, Maigret aresztuje sprawców serii napadów na banki, za co otrzymuje pochwały od młodych prokuratorów, bo właśnie rabunki banków są przestępstwami ważnymi dla nowych sił w aparacie sprawiedliwości. Zaś morderstwo starego złodzieja uznają za przestępcze porachunki, to dla nich sprawa marginalna i nie warta rozwiązania.
Maigret oczywiście dochodzi do tego kto zabił Cuendeta, ale zachowuje tę prawdę tylko dla siebie, bo tak naprawdę ani prokuratorów, ani sędziów śledczych to nie interesuje. Poza tym implikacje polityczne śledztwa i ewentualnego skazania sprawców byłyby wysoce niepożądane. Zatem mordercy nigdy nie odpowiedzą za swoją zbrodnię...
To jedna z lepszych książek z cyklu z Maigretem, unosi się nad nią melancholia, tęsknota za dobrymi starymi czasami, czuje się w niej upływ mijającego czasu i oddech starości.